2020 minął, a że z reguły podsumowuję swoje stracone lata, to i tym razem dokonam przeglądu wojsk.
Dalej sam się obcinam i fryzury moje są coraz bardziej dokładne, z cieniowaniem, wycinaniem przedziałków, itp. Mówią mi, bym został fryzjerem. Ta, już idę. Miesiąc temu, po raz pierwszy od niemal 2 lat poszedłem do fryzjera, zapłaciłem za jego usługę 45zł (co w moim mieście jest wysoką ceną za męskie cięcie, bo z reguły cena sięga 20-25zł) i... wróciłem do domu ze schodkiem na boku głowy, powstałym po niedokładnym cieniowaniu. Sorry bejbe, ale sam się potrafię lepiej obciąć i to za darmo - za te 45zł kupię sobie 10 8%-owych piw albo litr wódki, bo tak przeliczam pieniądze. I tu mrugnięcie okiem z jednoczesnym strzałem z pistoletu (multitasking, a jak!). Takiego z palców zrobionego, bo nie mam pistoletu... A jakbym miał, to nie nazwałbym go pistoletem, tylko gnatem, spluwą albo żelastwem.
Z dalszych nietrafionych usług "profesjonalistów" - na przestrzeni ponad roku wydałem 2500zł na laserowe usuwanie blizn z twarzy... Efekt? Zerowy. Blizny jakie były, takie są. Poznałem za to ból znany wyłącznie znakowanemu bydłu, gdy farmer bierze rozgrzanego do czerwoności pręta i wypala krowie logo na dupie. Wrażenia porównywalne. Kosmetologia i dermatologia to zwykłe oszustwo, co potwierdzam swoimi 20-letnimi kontaktami z tym pseudolekarzami od przepisywania maści i antybiotyków.
Z małych sukcesów i atrakcji, które satysfakcji za wielkiej nie dają: remont dachu, wizyta w Świnoujściu i Międzyzdrojach, przekłucie uszu, dojście do sylwetki, którą brat skomentował słowami "szkoda, że nie możesz cały czas bez koszulki chodzić" i zakręcenie się w okolicy 100kg w wyciskaniu na klatę przy wadze własnej 72kg. Żaden z moich większych i cięższych braci nie może mi dorównać. Fuckers.
Wracając do upadków i porażek: cały rok bezsenności (dziś spałem 3 godziny), samotność, dotarcie do progu szaleństwa, gdy nie wiadomo, które ucho obciąć i próba odejścia z Poczty zakończona - tu update - niepowodzeniem, bo odrzucono mój wniosek. W chwili obecnej oczekuję odpowiedzi na moje odwołanie się od decyzji, choć wiadomo jaka to odpowiedź będzie. No means No.
W grudniu założyłem Instagrama, by jak inni udawać, że jestem zajebisty i wiodę ciekawe życie - tak dla kontrastu do tego bloga, gdzie jedynie mieszam siebie z błotem. IG to straszny folwark próżności, więc pewnie nie zabawię tam długo, gdyż nigdy nie lubiłem autoreklamy i używam słowa "gdyż". Rok zakończyłem wypiciem litra wódki na dwóch z 19-letnim kuzynem. Jestem z niego dumny - jest nadzieja w narodzie.
I co? Dopiero był sylwester, a już minęły 4 dni stycznia. Życie nie uległo oczekiwanej przeze mnie zmianie. Ano, oczekiwać na zmianę, to sobie mogą baby - chłop musi samemu owej zmiany dokonywać. Baba z natury jest bierna, tj. nie buduje, tylko się wprowadza; nie wytycza drogi, tylko podąża za kimś, więc sobie może stać i czekać, aż ktoś do niej podejdzie; facet musi ruszyć dupę i wziąć samemu to, czego chce. I sam nie wiem, czy mówię teraz o rzuceniu roboty czy dobraniu się do "koleżanki". Wiem, że dla odmiany w przyszłym wcieleniu chcę być babą i na wszystko czekać - dzięki takiej biernej, pozbawionej wyzwań i związanego z nimi stresu postawie pożyję dłużej... jak to baba.
A propos romantycznego spaceru brzegiem pabianickiej Sekwany, przypominającej ściek... gdzie kaczki kupy walą... to przypomniał mi się przyjemny kawałek "The Truth" Anthony'ego Hamiltona z płyty "Ain't Nobody Worryin'" (2005) ze słowami refrenu: "If you take a little walk with me...". Płyta słaba, ale ten utwór warty zapamiętania. "A pamiętasz, "koleżanko", jak 30 lat temu jechaliśmy nad Sekwanę pospacerować? Puściłem wówczas... ":
PS. Rozwala mnie text z drugiej zwrotki, że "możemy pójść razem do kościoła, nawet ochrzcić się/ Możemy czytać Biblię...". Brzmi, jak przepis na udaną randkę.
powiedzaaaaa, poniedziałek, 4 stycznia 2021r.
コメント