Smutno mi. Ostatnio coraz częściej. To znak, że nadciągają ciemne chmury nad miasteczko Twin Peaks. Słychać złowieszczy pomruk ciemnej strony, szczęk łańcuchów, czuć lodowaty chłód. Podnosi się. Chyba wraca czas dołowania się na większą skalę. Już czekam na stacji. Stęskniłem się za nim. Ze zdwojoną siła wraca poczucie straty czasu, rozmienienia życia na drobne. Łudzę się jak dziecko, że to tylko etap, że to minie, że czasy chwały jeszcze nadejdą, że te 35 lat okażą się jedynie cichym wykuwaniem legendy, płaceniem frycowego, mozolnym wciąganiem flagi na maszt chwały, dźwiganiem kłód codzienności pośród 2 metrowych zasp śniegu Syberii przed zwycięstwem nad Ivanem Drago. Ale to bzdury, bełkot szczeniacki. Jak każdy człowieczek żałosny przeżyję swoje w naiwnym przekonaniu o drzemiącym we mnie ogromnym potencjale, któremu brak tylko wiatru, by rozpalił się na dobre i zjarał pół Rzymu w pizdu. Potencjale bycia... KIMŚ. Enigmatyczny pan KTOŚ, jak postać komiksu, której nikt nie zna, o której nic nie wiadomo. Ktoś przez wielkie K jak wielkie S na piersi zza rozdartej koszuli. Nikt nigdy nie dowie się kim jest KTOŚ, kim mógłbym być. Włącznie ze mną. Nie mam pomysłu na swój kostium... Stawiam tu wielokropek, bo to całkiem zgrabne zdanie. Nie mam pomysłu na swój kostium. Nie wiem kim jestem. A co jeśli jestem... NIKIM? Umrę jako pierdołowaty dziennikarzyna w okularach z żydowskim lokiem na czole. Kurewsko to smutne.
powiedzaaaaa, wtorek, 18 lutego 2020r.
Comments