Ciągłe poczucie marnowania życia. Pewnie tak czuł się Napoleon na Wyspie Świętej Heleny. Czuję, że powinienem być gdzieś indziej, kimś innym, robić co innego, coś większego. To uczucie prześladuje mnie od małego. To zapewne ta typowa męska ambicja, która nakazuje zdobywać najwyższe szczyty, skakać wyżej, zajść dalej od reszty i nie pozwala poczuć satysfakcji na dłużej niż chwilę.
Ale moja ambicja jest jak woda, która napotyka na tamę. Brak jej ujścia i jedynie piętrzy się coraz wyżej, narasta jak moja frustracja z powodu życia, które wiodę. Żywot małego robaka. Jakież to żałosne.
Patrząc się w niebo, niemal słyszę tykanie zegarka i myślę o czasie, który marnuję, stojąc tak bezproduktywnie. Oglądając film, myślę że sam powinienem był go napisać, a niestety zmarnowałem kolejne 2 godziny życia. Kładąc się spać o godzinie 1 w nocy, żal mi tych raptem 5 i pół godziny snu, które zmarnuję bezpowrotnie miast budować imperium. Budząc się rano, nie mogę znieść myśli, że stracę kolejne 8 czy 9 godzin tego krótkiego życia w pieprzonej pracy, która zabiera mi energię, chęci do istnienia, spokój ducha, chęć tworzenia. Tygodniowo to ponad 40 godzin, miesięcznie ponad 200... rocznie... Ciągle marnuję życie, robiąc rzeczy, które nie prowadzą mnie do przodu, a pozwalają mi jedynie tkwić w miejscu. Jak ta woda, która powinna płynąć, a utknęła i stoi.
I gdy tak stoję w miejscu, opadam z nadziei i chęci, jestem w uścisku codzienności jak w kleszczach, zjada mnie monotonia i bezsens trwania w niej. Obejrzałem wczoraj "Zawieście czerwone latarnie" i w Songlian, krążącej obłędnie wkoło, widziałem siebie. Zamknięta wbrew swej woli, na kilku metrach pustego życia, w monotonii i pustce. Jestem odrętwiały. Kilka dni temu w ciągu paru chwil zaatakował mnie pies, po czym jego właściciel spadł ze schodów, a ja - ja aż zdziwiłem się swoją reakcją, bo... nie było żadnej. Pies, widząc mój spokój, po prostu odszedł, a facet po prostu upadł. Zdumiał mnie fakt, że nie odczułem choćby minimalnego skoku ciśnienia czy adrenaliny, napięcia mięśni, szybkości wzroku. Nic. Kompletna pustka. Widok faceta spadającego ze schodów nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia i nawet mi się śmiać nie chciało, choć jeszcze parę lat temu wybuchnąłbym śmiechem. Pustka.
Potrzeba planu ucieczki, ale żadnego nie mam, zresztą o czym ja w ogóle mówię? W moim wieku plan na życie powinien być sprecyzowany, określony. A ja? Ciągle z ręką w nocniku. Przerabiam to już od tylu lat i nic się nie zmienia.
Choć myślami staram się uciec. W tym tygodniu uciekałem do Chin. Czytałem ich historię, oglądałem dokumenty, filmy, vlogi Polaków mieszkających w Pekinie czy Szanghaju, nauczyłem się kilku zwrotów i liczenia do 10-ciu, myślałem o nauce tego języka, chciałem wyjechać, choćby na 2 tygodnie, sprawdzałem ceny...
Tylko co to wszystko miałoby zmienić? Na dnie każdej studni ujrzysz swoje odbicie. Nie wiem, jak wykorzystać swe życie i zapewne nigdy się nie dowiem.
powiedzaaaaa, niedziela, 06 marca 2016
Comments