Próbuję określić, co się ze mną dzieje. Jakby rozerwało mnie na strzępy, parę miesięcy temu. Jestem jakby w kawałkach, urwanych i niedokończonych, zostawionych w pół drogi. Czuję się, jakbym miał na pasku we łbie otwartych kilkanaście okien. Wiszą na pasku, jak Wiesław K. Skaczę po nich, jak po klawiaturze fortepianu, odgrywam wciąż te same nuty, bo repertuar mam, skromniutki, gnieżdżę się w paru utworach i nie mogę wyjść poza nie. Nawet sny mam powtarzane. Odłamki myśli, które tkwią we łbie zbyt głęboko, by mogły same wylecieć, szczątki wspomnień wyryte w mózgu jak odciski dłoni na skałach jaskiń, fragmenty filmów zbyt wielu, by mogły stanowić całość, grają same, włączają się same, kiedy chcą, w sytuacjach dla siebie odpowiednich małpy uderzają w talerze, i rozbłyskują, jak meteoryty na niebie, męcząc mnie bezsilnością mą wobec nich. W strzępkach jestem, jakby ze strzępków zbudowany, jak z odruchów warunkowych, myśli i emocji warunkowych, narzuconych mi, ulepiony. Nie ma jasności w tym żadnej ani celu, tylko takie od-do, w locie łapane latawce, samoloty papierowe, były, poleciały, mijają tygodnie i lata... Mijają jakoś tak bezsensownie, nieuchwytnie... A ja w tym jak na ruchomych piaskach, grunt pod nogami mam sypki, tracę go, zapadam się... Więc co mam robić? Przestaję się ruszać, by nie wpaść głębiej. Czapki z szafki nie ruszam od tygodnia, bo wiadomo, co z nią robić? Zabawki dla bratanicy nie reklamuję, choć zepsuta, bo czy warto? Auta do mechanika nie oddaję, bo jeszcze jeździ... Lepiej się nie ruszać, bo to wszystko jest ruchome, pomieszczenia jak w "Cube", pułapki, sparzyć się można, nadziać na... amen. Muszę tylko dotrwać jakoś do zmierzchu świata, gdy Słońce zniknie na drugiej półkuli, położyć się, zwinąć w embrion, obejrzeć "Cesarzową Ki", doczekać do nocy i zgasić się... do jutra.
powiedzaaaaa, czwartek, 07 stycznia 2016
Comments