Ciekawe jak wygląda statystyka zawałów na skutek zakończenia emisji serialu?
Skończyła się "Cesarzowa Ki" i smutno mi. Bo z końcem serialu jest trochę jak ze śmiercią kogoś bliskiego - był, spędzałeś z nim czas, przyzwyczaiłeś się do jego obecności, wzbudzał w tobie pewne uczucia i emocje, a tu nagle koniec. Nie ma go i już go nie zobaczysz, chyba że na starym nagraniu z wesela, ale to już nie to samo. Zostaje pustka i trzeba się nauczyć żyć od nowa, bez niego, wypracować nowe metody przetrwania, znaleźć nowe powody do uśmiechu. Tak jak po śmierci ojca brakowało jednej osoby przy stole i ta pustka była namacalna, tak i jutro punktualnie o godz. 17:05 braknie mi pomysłu na życie i nie będę wiedział, co ze sobą zrobić. Objawy utraty i rozstania w obydwu przypadkach są identyczne, jedynie natężenie uczuć mniejsze, więc i czas leczenia ran, tj. aklimatyzacji w nowej sytuacji i zapominania potrwa nieporównywalnie krócej.
Chciałem jednak napisać o czymś innym. Otóż na końcu odcinka padła informacja, że serial kończy się w roku 1368. Przygnębiła mnie, oczywista skądinąd, myśl, jakie życie jest okrutne w tym swoim bezwzględnym cyklu narodzin i śmierci, ciągłego przemijania.
1368. 648 lat temu. 32 pokolenia temu. Miliardy istnień, ich losów, problemów, ambicji, cierpień... i śmierci każdej z nich, wszystkiego. Z tego minionego świata zostają jedynie pojedyncze przedmioty jak Szczerbiec, zupełnie już niepasujący do świata, w którym wciąż istnieje, jak kawałek meteorytu na Ziemi, zamknięty w strzeżonym pomieszczeniu jak "ręka" Terminatora w laboratorium Skynetu. Dowód czegoś obcego. Ślady innego świata, dostępu do którego nie ma nawet nasza wyobraźnia - stojąc pod Koloseum, wokół którego w odległości raptem paru metrów śmigały Fiaty Punto, nie byłem w stanie wyobrazić sobie, jak otoczenie, okolica owego amfiteatru wyglądała 2 tysiące lat temu. 2 tysiące lat! 20 stuleci, niezliczone ilości ludzi. Ile tysięcy osób przeszło ulicami Poznania od zaginięcia tej Tylman, a jakie niepojęte tłumy dreptały wokół Koloseum przez tyle stuleci? Choć w dziejach Ziemi to raptem kilka wdechów, w historii ludzkości to niewyobrażalne odległości w czasie. Przemijanie jest cholernie przygnębiające - banał stulecia.
Poraża mnie ta marność życia, nad którą trzeba koniecznie przejść obojętnie, by żyć dalej. Poraża mnie myśl, że wiatr hula nieprzerwanie po placu Zakazanego Miasta w Pekinie od ponad 600 lat i tylko on pamięta dawne stulecia, gdy nie byle turyści, a cesarze Chin wiedli tam swe opisywane później w encyklopediach żywoty. Stoją dziś te budowle jak murowane mogiły i jedynie już świadczą o czymś, czego nikt nigdy nie odczuje, nie dotrze do głębi. Czas mija, a przeszłość zamyka za sobą drzwi, broniąc dostępu wszystkim, którzy w niej nie uczestniczyli. Możesz sobie poczytać na Wikipedii, poznać historię, zostać historykiem, znawcą dawnych czasów, ale póki się w nich nie znajdziesz, nigdy ich nie pojmiesz w całości, tak jak żaden 20-letni Argentyńczyk, choćby milion razy oglądał retransmisje, nie odczuje tego, co czuł jego ojciec widząc Maradonę, podnoszącego Puchar Świata w '86r. Ta niedostępność przeszłości też jest cholernie przygnębiająca i chyba startuję w konkursie na najbardziej banalny wpis roku.
A teraz z innej nieco mańki.
Pamiętam, że będąc dzieckiem, myślałem, że PRL był czarno-biały, bo właśnie taki był on i na zdjęciach rodzinnych i na zdjęciach w podręcznikach do historii i w nagraniach telewizyjnych. Przez wiele lat nie umiałem wyobrazić sobie przeszłości w kolorach - przecież takie wzgórza Monte Cassino w każdej książce były czarno-białe! To wyróżniało tamte czasy od naszych. Były inne od naszych, a więc nasze również były inne, a więc wyjątkowe w pewien sposób. Jakiś czas później, z okazji rocznicy pewnie, pokazali w kolorze cmentarz na Monte Cassino. Historia stała się jednym, długim ciągiem, pasmem wydarzeń, niczym nieoddzielonych, leciała ciurkiem, kropla za kroplą... A czym różni się kropla od kropli?
Więc i my będziemy mglistą informacją, zdjęciem w podręczniku historii, zapisem faktów trudnych do zapamiętania i w gruncie rzeczy zbytecznych dla ludzi żyjących w roku 3016. Ba! Jakie "my"? Schlebiam sobie i Wam. Mnie nie będzie. Nic po mnie nie będzie, bo na morzu nie ma śladu po okręcie, a co dopiero po mojej tratwie. Będę cyfrą w statystyce umieralności na raka w którejś z dekad XXI wieku, bez imienia i nazwiska, bez zdjęcia i historii. Smutne to życie i tak cholernie nic a nic nie znaczy.
PS. Obejrzę sobie "Ostatniego cesarza" Bertolucciego, bo dawno nie widziałem. Ostatnie sceny ostro wyryły mi się w pamięci i długo o nich myślałem, lata temu. Zwłaszcza ta ostatnia z ostatnich, gdy Zakazane Miasto jest już atrakcją turystyczną, a pani przewodnik informuje grupę o życiu ostatniego cesarza. Życie, którego dopiero byliśmy świadkami jest już jedynie historią, którą można opowiadać, ale nie przeżyć, nie dotknąć, a cesarz nazwiskiem, które nikomu nic nie mówi. I wchodzi muzyka, a łzy lecą...
powiedzaaaaa, czwartek, 25 lutego 2016
コメント