Żyjemy po kilkadziesiąt lat, wypracowując sobie codziennie metody przetrwania, zbierając wiedzę jak monety w Mario Brosie, zapisując we łbie recepty na przyszłość typu "sprawdź paragon po wyjściu z Kauflanda czy aby ci nie policzyli czego 2-krotnie" albo "psu i chłopu się nie ufa", czujemy się dzięki temu tacy mocni i obrotni, a tu nagle "ma pan raka, złośliwy" i już ci recepty na życie nie potrzebne. Niesamowita jest moc śmierci.
I tak sobie kolejny rok, codziennie myślę o śmierci niezliczone ilości razy i przez jej pryzmat patrzę na prawie wszystko, w takich przypadkowych sytuacjach, gdy jak ostatnio, włączam radio w aucie i trafiam na świąteczne reklamy, bijące sztucznym szczęściem, obwieszczające jaki to magiczny i wyjątkowy czas nadchodzi i że obniżka karpia w Lidlu... I znów myślę sobie, co bym czuł słuchając tych reklam w trakcie przyjmowania chemii bez większych nadziei na wyzdrowienie. Jaki to stan ducha będzie? O ileż głupsze musiałoby się wydawać to medialno-marketingowe kłamstwo i obietnica czegoś nadzwyczajnego w okresie świąt? O ileż głupsze i śmieszne zdałyby się te zbyteczne porządki z myciem szyb zimą? Jakżeż tragiczna byłaby myśl, że to ostatni raz funkcjonowania w takiej kulturze, jaką by ona nie była? Ostatni raz słuchania tych radiowych bzdur, reklam i piosenek Wham! czy Mariah Carey? Ostatni, bo na następnych świętach zabraknie mnie przy stole.
Śmierć to trochę taka wysiadka z autobusu pełnego znajomych w połowie drogi na wakacje do Rzymu - oni jadą dalej, ty zostajesz i żal dupę ściska, że ominie cię to, czego inni będą świadkami. Dlatego twierdzę, że apokalipsa byłaby najlepsza i najbardziej sprawiedliwa dla wszystkich. Jak ginąc to razem, jak wysiadać, to wszyscy - wówczas nikt nie jest poszkodowany... pomijając fakt, że wszyscy nie żyją, oczywiście.
Kolega już od miesiąca gnije w ziemi. Czas zapieprza. On sobie nie żyje, a wszystko dalej do przodu. Jeżdżę sobie, oglądam seriale, współpracownicy dalej jęczą, każdy ma swoje sprawy, mijają tak tysiące lat, a Kleopatra zdaje się być już tylko postacią mitologiczną, choć przecież faktycznie stąpała po tej planecie, robiła kupę, włosy się jej przetłuszczały i pewnie nie raz gapiła się w Księżyc przed snem, myśląc "ja pierdolę, jakie to życie głupie", po czym sobie umarła i minęło... 2 tysiące lat. Niby dużo, choć to tylko życie 20-stu Japończyków-stulatków.
Nie zmierzam do niczego, taxe gadam.
powiedzaaaaa, czwartek, 13 grudnia 2018
コメント