Urlop wkrótce. Postanowiłem spiąć zwieracze i wyjechać na tydzień do Gdyni, zwiedzić "Błyskawicę", "Dar Pomorza", gdyńskie akwaria, itd. Jestem w trakcie rezerwacji pokoju w bloku Akademii Morskiej - akademiku, znaczy się. Sam jadę.
Zatoczę pewne koło. I tu się zaczyna historia:
Otóż mniej więcej w roku 1976, mój tata, 22-letni wówczas kawaler, porzucony przez swą ówczesną miłość ("to zła kobieta była"), z którą chciał się nawet żenić, postanowił uciec z Pabianic. Tak, jak to w filmach robią. Spakował torbę, wsiadł w pociąg, deszcz pewnie zacinał, gromy z nieba waliły, a on nie zważał na kałuże i nawet oczami nie mrugał, tylko szedł do pociągu, aż go nie było. Pojechał do Gdyni. Tak w ciemno. Za komuny o robotę było bajecznie łatwo, więc tata szybko dostał robotę na stoczni jako spawacz - statki spawał, znaczy się. Stocznia dała mu mieszkanie. Dziś nie do pomyślenia, a wszyscy wieszają psy na PRLu. Dziś możesz szukać roboty przez 2 lata w swoim mieście, a kiedyś nie dość, że ją znalazłeś bez trudu, to tam mu jeszcze mieszkanie dali... Obłęd. Tata mieszkał w Gdyni przez 2 lata. Co tam robił? Ano, tata młodość swą przehulał na "dancingach", dupach i alkoholu. Co zarobił na spawaniu, to przehulał głównie w... "Róży wiatrów". Lokal ten istnieje po dziś dzień i czas się go nie ima, tzn. wciąż panuje w nim PRL, a i ponoć nawet personel pamięta lata 70-te. Oczywiście zamierzam zatoczyć koło historii i zawitać do "Róży wiatrów" 40 lat po swoim ojcu, będąc również w stanie kawalerskim. Całkiem to fajne. Podejdzie kelner z wąsem wałęsowym, powie "skądś pana znam..." i zamyśli się głęboko. W Gdyni nigdy nie byłem, a z pobytu w niej taty został mi tylko żółty szalik w takie brązowe kraty - ponoć szałowy wtedy (mi też się podoba); wiedza, że spawy sprawdzano za pomocą RTG i to, że ojciec pisał stamtąd listy do swojej późniejszej żony czyli mojej mamy. Ponoć nawet w liście jej się oświadczył, także narodziny swe zawdzięczam poniekąd pabianickim listonoszom, bo gdyby nie doręczyli listu... Taa. Przez melanżowy tryb życia, tata wrócił z Gdyni goły, po czym wziął ślub z moją mamą. "Chyba mnie nigdy nie kochał, tylko uznał, że już czas i że jestem odpowiednia do dbania o dzieci, dom, itd" - tak to dziś kwituje mama. Tyle o miłości.
Co do wyjazdu. Zobaczymy, co będzie. Może jutro umrę i przejadę się co najwyżej na cmentarz.
powiedzaaaaa, czwartek, 16 lipca 2015
Comments