Życie jest nudne. Dlatego człowiek musi (gówno prawda) stale je urozmaicać i znajdywać sobie nowe (czasem wystarczą stare, ale wtedy jest się nudnym, heh) obiekty podniet, zainteresowań, choćby chwilowych. Wpierw człowiek dostaje pierdolca na punkcie, dajmy na to, punka i słucha. Po słuchaniu Sex Pistols, noszeniu irokeza i graniu w blokowych komórkach, muzyka schodzi na dalszy plan (ale zostaje) - następuje chwilowa susza. Aż człowiek łapie coś innego. Hokej jest wciągający - mówi. I zaczyna poznawać historię hokeja, śledzić wyniki NHL, wstaje o 5 rano i ogląda transmisje z olimpiady na drugim końcu świata. Później hokej się przejada. Niby fajne, ale jakoś tak mniej już, odkąd Czerkawski odszedł. Chwila pustki. Sklejanie modeli! Bombowce aliantów z II wojny, wierne kopie, perfekcja w skali mikro + ręcznie malowane belki na ramionach pilotów. Przy okazji nieco historii - dowódcy Luftwaffe, itp (Goring był chujem, ale miał fajne nazwisko?). Po roku, bombowce lądują na strychu, a wychodząc z niego, człowiek widzi ojcowy gąsior po winie. Zrobię wino! I przez parę miesięcy człowiek dodaje te drożdże (?), cukier, wodę, zapisuje proporcje, dodaje nowe składniki, ulepsza, chce stworzyć nowy smak. Po paru miesiącach, wychodzi mu nawet niezłe winko, ale w sumie - gra nie warta świeczki. Parę miesięcy suszy. Człowiek odbija się od futryn, coś tam robi, robota, znajomi, babcia, urodziny, tu, tam i jeb! Jogging! Dwa lata bicia rekordów i gadania znajomym o zdrowym życiu, ruchu, spalaniu nadwagi, itd. Potem człowiek ogląda "1 z 10", słyszy pytanie o złoty medal w hokeju i może błysnąć przed rodziną albo i nie. Wynik zresztą nie jest ważny. Chodzi o to, że koniec końców, to wszystko gówno warte, heh - szczury w labiryncie też obwąchają każdą ścianę nim zdechną.
A piszę o tym, bo wzięło mnie na akwarium. Od dwóch tygodni każdą wolną chwilę wykorzystuje na czytanie stron akwarystycznych i różnistych porad odnośnie ilości watów na litr, temperatury barwienia świetlówek, obecności keramzytu w podłożu czy podawania CO2 z butli wysokociśnieniowej bądź z samodzielnie zbudowanej "bimbrowni" i wiele innych. Ogólnie jest to mój powrót do akwarystyki, gdyż posiadałem już niegdyś akwarium, ale było to w początkach podstawówki i trudno nazwać to hodowlą rybek - bardziej wykańczalnią rybek. Miałem wówczas mały zbiornik, zaledwie 2 sztuczne roślinki i rybki wyskakujące z wody w akcie samobójstwa. Teraz ma być inaczej. Tym razem ma być elegancko, ogrodowo, gęsto, zadbanie - może nie od razu holendersko, ale w kierunku na Amsterdam.
Początkowo miałem użyć sprzętu zbunkrowanego na strychu. Leżały tam bowiem 3 zbiorniki: 8l, 16l i 40l, 2 grzałki oraz 2 filtry. Szybko jednak uznałem, że tym razem chcę mieć większy baniak. Wybór padł na jedną z pokojowych szafek. Standardowe akwaria nijak na nią nie pasowały, bo były zbyt krótkie (bądź zbyt długie) i zawsze zbyt szerokie. Pojechałem więc do szklarza (spoko koleś, też miał akwarium) i ugadałem ręczną robotę za cenę docięcia szyb: wymiary 92x33x30, szyte na miarę szafki. 91l, nie chciałem więcej, bo szafka licha. Wczoraj odebrałem zbiornik, właśnie testuję na dworze jego szczelność i wytrzymałość - jest bardzo ok. Co do reszty sprzętu - szybko okazało się, że ich moc i wydajność nie nadają się do nowego litrażu, zatem w zasadzie wszystko muszę kupować od nowa, co w dużej części już uczyniłem. Co ciekawe, na karcie gwarancyjnej obu starych filtrów widnieje data: 1996 rok! Przeleżały zatem na strychu ponad 15 lat! Jak jakieś niewypały z wojny. Mimo to są w pełni sprawne - sprawdziłem.
Baniak już mam, pozostaje zatem sprawa pokrywy, którą będę robił samodzielnie (a jak!), bo przecież na oryginalny wymiar. Na forach mówią o spienionym PCV bądź blasze, ale ja mam o wiele cwańszy, prostszy i tańszy sposób w rękawie. Nie powiem jednak jaki, bo być może gówno mi z tego wyjdzie. Jak się uda, to opiszę dla potomnych akwarystów, za którego nie śmiałbym się uważać (póki co).
A teraz podsumowanie. Ciekawi mnie jak długo to akwarium (nie lubię określenia "hodowla rybek", jakbym świnie na ubój tuczył, tym bardziej że dla mnie rybki są w tym najmniej ważne) będzie mnie pasjonować. Ciekawe kiedy stanie się ono jedynie wkurwiającym obowiązkiem podmiany wody. Za miesiąc? Za pół roku? Bo to na pewno chwilowe. W życiu tak jałowym jak moje (i to mówi autor 4 płyt i "niedoszła gwiazda sportu"), czasami byle co urasta do wielkiej namiętności, by jak one wszystkie szybko się wypalić. (ale gówniane zdanie - Jane Austen?). Ano, dawno nic już mnie nie rozpaliło, także póki co mam zamiar kuć żelazo, póki gorące (że tak pociągnę motyw temperatury). No i w sumie tyle. Jak pożyczę aparat od brata, to może wrzucę jakieś foty z budowy akwarium, ale bez przesady - nie może ono stać się centrum tego bloga i wszechświata.
powiedzaaaaa, sobota, 08 czerwca 2013
Comments