Na wycieczce było trochę młodych ludzi. Może z 10, spośród 50-kilku. W każdej grupie znajdzie się taka "do przodu", co to musi organizować innym życie, więc i w tej grupie młodych znalazła się jedna, która postanowiła zintegrować młodzież na wspólnym "piciu". Gdzie? No wiadomo, na plaży. Za nami bodaj 3 dni istnienia obok siebie, a tu nagle ktoś chce się integrować. Przecież, gdyby do poznania siebie miało dojść, gdyby ktoś miał na to chęć, to już dawno temu by do tego doszło. Skoro nie doszło, to widać nikomu nie było to potrzebne; widać wszyscy gbury i mają w dupie innych - i niech tak będzie, nic na siłę. Nie wiem, po co więc cała ta "impreza", ale nie wiem też po co ludziom Bóg, dzieci i inne takie, więc...
Mówiłem już, że jestem spostrzegawczy? Dzień wcześniej, dosłownie przechodząc obok kogoś, usłyszałem pół zdania, w stylu: "...to żeby jutro tych młodych jakoś...". "Jeezuu", pomyślałem. Wszystko było jasne. Nie znoszę takich akcji, tj. "poznawania" ludzi, drętwych rozmów z nieznajomymi, itd. No ale co robić - kultura. Podchodzi więc do mnie jedyny w owym gronie chłopak - jakieś 20-22 lata i mówi, że spotykają się o godz. 20, itd. Ja bezproblemowo, mówię "jasne", bo choć taki spęd wydaje mi się debilny, to nie będę dzikus... Kultura. Poza tym, mówili coś o alkoholu.
Przed godz. 20 czekam w umówionym miejscu. Starsi ode mnie, ojcowie młodzieży siedzą przy stoliku obok, wiedzą co jest grane i zagadują. Ucinamy więc sobie pogawędkę. Mówię, że z lekka zdziwiony jestem, że jeszcze ktoś zalicza mnie do "młodych", bo 30tka na karku (w sumie mogli się poczuć urażeni, heh); dodaję, że gdybym miał na palcu pierścionek, to już nikt by tak o mnie nie pomyślał i że 30-letni kawaler, to dziwne zjawisko - ani młody, ani stary. Dorzucam jeszcze anegdotę, jak to kiedyś stoję na ulicy, mijają mnie dwie rowerzystki, lustrują mnie wzrokiem, po czym słyszę jak jedna mówi do drugiej: "eee, stary...". Ludzie się śmieją, ale coś o sekundę za późno, więc nie wiem, czy aby nie udają. Tak czy inaczej, wali mnie to, bo młodzież idzie.
Mamy się integrować... ale nikt się nikomu nie przedstawia. Wylatuję z ręką do dziewuszek, jak Bóg przykazał... i ręki swej nie podaję jedynej ładnej, by nie powiedzieć bardzo ładnej dziewczynie, która na całej tej wycieczce przykuwała mój wzrok po 20 razy dziennie... i która jako jedyna z reszty przyjechała ze swoim chłopakiem. Nie podaję jej, bo akurat w tym momencie jakoś wylatuje mi to ze łba, zapominam o niej, nie dostrzegam, jest za daleko czy coś... Sam nie wiem. Zagadki podświadomości. Po minucie sama podchodzi do mnie, podaje rękę, przedstawia się. W sumie niezłe zagranie z mojej strony. Po wielokrotnym wpadaniu na siebie wzrokiem, co przecież musiała dostrzec... naglę ją ignoruję, heh. Whatever.
W drodze nad morze młodzi zaczynają rozmawiać, tzn. obrabiać dupę tym, którzy odmówili przyjścia. Dissują ich i dissują, rzucając przy tym jakieś deklaracje dorosłości, wyśmiewając niedojrzałość nieobecnych... Bardzo dojrzałe zachowanie. 100 metrów znajomości i już mnie zirytowali.
Później jest już tylko ciekawiej, bo z każdą minutą coraz bardziej uwidaczniają się charaktery zgromadzonych, a raczej role, jakie każde z osobna odgrywa przed pozostałymi - zupełnie jak ja, udając luzaka, przyjmując "zaproszenie" albo będąc "duszą towarzystwa" w rozmowie ze starszymi... Kultura.
No więc jedna, zupełnie bez okazji, mówi, że jakby ktoś potrzebował porady prawnej, to ona niby właśnie skończyła prawo... Ma 26 lat. Czy można się mniej dyskretnie pochwalić swoim wypasionym wykształceniem? Jedno zdanie, a jakby od razu wpisuje się w stereotyp kujona-snoba, który niestety więcej życia spędził wśród książek niż ludzi, dlatego dziś nie wie, jak zdobyć serca tych ostatnich i myśli, że zaimponuje komuś... wywyższając swoją osobę. Taaa. przecież każdy lubi czuć się głupszy od prawnika. Po jej ogłoszeniu, dziewczyna cichnie, wypija jeden kubeczek wina i jak można się było spodziewać po kobiecie, a zwłaszcza kujonie - ona już więcej nie wypije, a za godzinę pójdzie do domu. Czemu już nic nie powie?
Inicjatorka wypadu jest oczywiście strasznie wygadana i pewna siebie, bo przecież tylko ktoś taki może wychodzić przed innych i organizować takie spędy. Wiek: około 20-tki. Gada i gada. Wiem o niej już chyba wszystko, a tyle tego, że nie będę zaczynał.
Nie gada sama. Gada z chłopakiem, który mnie zaprosił. Rozmawiają niemalże we dwoje, reszta milknie. Ja też, bo szybko orientuję się, że... jestem za stary do tego towarzystwa, a poruszane tematy przerabiałem lata świetlne temu i dziś są mi one obce, obojętne, przy czym słuchanie naiwnych opinii i wizji zgromadzonych tak mnie irytuje, że opcje mam tylko dwie: albo ośmieszyć ich młodzieńcze myślenie albo... zamilknąć, pozwolić im prowadzić swoją rozmowę i nie psuć im przyjemności, jaką widać sprawia im to całe pieprzenie o obawach i nadziejach związanych z kierunkiem studiów, przyszłą, wspaniałą i świetnie płatną, oczywiście, pracą, itd. Siedzę więc na piachu, nudzę się, polewam zgromadzonym i żałuję, że nawpierdalałem się na kolację 10 minut wcześniej, jak świnia, przez co teraz żołądek mam pełny i nawet nie bardzo mam, gdzie mieścić to pieprzone wino, które organizatorka dała do polewania. Gdyby nie to, mógłbym się przynajmniej wstawić.
Dwie dziewczyny nie chcą wypaść z obiegu i walki o miejsce w towarzyskim peletonie, więc włączają się do gadki, wpierw zdawkowymi acz jakże rozentuzjazmowanymi (kurwa, co słowo) "aha" i "no" (jak te cipy z pociągu w "Dniu Świra").
Chłopak nadaje ton imprezie. Siedzi w środku i dziewuszki, wszystkie trzy gadają z nim, a on widać jest jednym z tych, którzy lubią być w centrum i jak to przystało na takich, gada duuużo i byle co. Typowe wspominki z rzygania na imprezach, ile kto wypił, do tego trochę o robocie wakacyjnej i inne takie tak bzdety. Dziewczyny wpatrzone, jak w obraz i tylko "wow", "jaaa". Gdyby nie jego dziewczyna obok, mógłby tam wyruchać je wszystkie, zwłaszcza że na tle mojej znudzonej osoby wypadł na super samca, bo pełen wigoru i gada dużo, nie jak ja, ten tam, namiastka jakaś.
A co z jego śliczną dziewczyną o urodzie chudej, eterycznej księżniczki z papierosem light w ustach? Jest nieco wyniosła albo udaje taką. Mówi bardzo niewiele, w zasadzie milczy jak i ja, siedząc obok mnie, jedynie odpala fajkę co jakiś czas albo wykorzystując plastikowy kubek po winie stawia babki z piasku, w czym jest z jednej strony dziecinnie urocza, a z drugiej strony przecież pretensjonalna, próbując być dziecinnie uroczą. Ano, chociaż jest o czym myśleć przy takiej - pozostałe tylko pierdolą głupoty.
Są jeszcze inne dwie. Przyszły ostatnie, powiedziały "cześć", nie odezwały się słowem, a po godzinie odeszły. W sumie nawet mi to zaimponowało. Widać, jak i ja, miały cały ten spęd w dupie, co tłumaczy spóźnienie; słysząc brednie z ust pozostałych, wolały zamilknąć niż brać udział w tej farsie, a to oznaka inteligencji. Cena: obrobili im dupy.
No i co. Zmyłem się przed północą, bo nazajutrz musiałem wstać o 4:30 rano, chcąc płynąć na Capri. Zabrałem pustą butelkę, niestety drugą młodzież, a konkretniej chyba moja ślicznotka zakopała gdzieś w piachu, zaśmiecając jedynie plażę, czym mi niestety nie zaimponowała. Przyszedłem do pokoju, trzeźwiutki, umyłem ząbki i poszedłem spać, śmiejąc się pod nosem z gówniarstwa, przez jakie przeszedłem po raz kolejny w życiu. "I'm too old for this shit", jak mawia Danny Glover w każdym swym filmie. I już nawet nie roztrząsam takich scen, a jedynie opisuje je tutaj, teraz, bo mam chęć coś napisać.
Po mym odejściu zapewne obrabiano i moją dupę... ale wali mnie to. Niech ludzie gadają, to normalne. Powiem lepiej, o czymś innym.
Kilka dni później, w hotelu odbyła się mała impreza dla uczestników wycieczki. Zrobiła się z tego typowo weselna zabawa z obertasami i "pociągami" przez całą salę, a imprez takich przecież, kurwa, nie znoszę. Moja ślicznotka zniknęła... Przebrać się. Rwanie wśród 20-tek miałem na tej imprezie, jak u dentysty, bo i cholernie przystojny jestem, zwłaszcza po włoskim słońcu, aż tu nagle zjawia się księżniczka w lekkiej, zwiewnej, czerwonej sukieneczce, takiej przed kolano, bez ramion, z wiązaniem na karku - nie wiem, jak się takie kiecki nazywają. Tak czy inaczej wyglądała zajebiście. Wodzirej kazał stanąć ludziom w kole, znalazłem się naprzeciw niej. Podniosłem wzrok, ona już na mnie patrzyła. Heh, gapiliśmy się w swoje oczęta dobre kilka sekund. O długo za długo, by miało to nic nie znaczyć. Wyglądało to, jakby wystroiła się dla mnie. Może myślała o tym, co tam w telewizji... a może nie. Mnie ciekawiło, co jej po łbie chodzi, gapiąc się tak na mnie, stoiwszy obok swego chłoptasia, skądinąd bardzo przystojnego.
Koniec opowieści.
Hehe, no tak, koniec sceny, coście chcieli?
Aaa, chcielibyście usłyszeć, że jeszcze z 15 minut zerkaliśmy na siebie przez ramiona partnerów do tańca, po czym ona wyszła z sali, ja dyskretnie podążyłem za nią, chwilę później, po czym wtargnąłem do damskiej ubikacji, a ona, stojąc przed lustrem i poprawiając makijaż, zobaczywszy mnie w odbiciu, wcale się nie przestraszyła, a jedynie odetchnęła z ulgą, że zrobiłem to, na co po cichu liczyła, po czym podszedłem do niej od tyłu, odwróciłem ją i bez słowa pocałowałem, następnie złapałem za uda i posadziłem na umywalce i...
Taaa. To nie ten blog, nie ten człowiek, nie to życie. Przecież ja jestem facetem, który zabiera z plaży butelkę i niesie ją przez pół kilometra, by wyrzucić ją do kosza... na szkło... Tacy walą konia. Heh.
powiedzaaaaa, niedziela, 04 października 2015
Comments