Annyyeonghaseyo. To "dzień dobry" po koreańsku. Znam jeszcze dziękuję, dzięki, przepraszam, rozumiem, halo, miło mi Cię poznać, kocham cię, usiądź, chodźmy, do tego flagowe pojęcia jak: oppa, unni, noona, hyung, sunbae, hoobae, ahjussi, ahjumma... i chyba tyle. Jeszcze 1000 dram i opanuję koreański w mowie, wówczas hangul pójdzie gładko.
Wziąwszy pod uwagę fakt, że w moim życiu nie dzieje się nic wartego opisania, a jedynie wewnętrzne spamy warte kosza, to znów napiszę o dramach, przez które już od półtora miesiąca nie obejrzałem ani jednego filmu... ani w ogóle nic... Bo i kiedy, skoro w ciągu 11 dni od ostatniego wpisu obejrzałem już 16 i 18 = 34 odcinki. Anyway...
2 seriale. Pierwszy "The Time I've Loved You" sprzed roku. Niby nieco zbyt amerykańsko-polski z tymi korporacjami, liniami lotniczymi i gatunkowo zachodnią muzyką (np. indie, radosny rock'n'roll), przez co na początku czułem się trochę jakbym oglądał jeden z seriali Kożuchowskiej, a nie coś kręconego pół świata dalej... I niby wpierw nieco zbyt irytująco-dziewiczy z tymi retrospekcjami z czasów liceum... A mimo to obejrzałem go w rekordowe (jak na razie) 6 dni, bo wciągnął mnie po drugim odcinku i przez kilkanaście następnych kazał czekać, aż Choi Won wreszcie wyjawi Oh Ha Nie miłość skrywaną przez... 17 lat... i odjebie parodię kabe-don'a czyli takiego typowego dla azjatyckich dram agresywnego acz niby namiętnego "przybicia" kobiety do ściany. Tak czy inaczej, przyjemny świat stworzyli w tym serialu, więc miło się go oglądało - pewnie kiedyś wrócę do niego, tak jak i do "Secret Garden". Kto by nie chciał mieć takiej kumpeli?
"What happened in Bali" to z kolei drama, której mógłbym być jednym z bohaterów. Bo tam wszyscy są tak samo nieszczęśliwi jak ja i ze wzrokiem, jakby właśnie wracali z pogrzebu matki, topią swe smutki w soju w co 5 scenie - wypito tam już chyba tyle alkoholu, co w "Ćmie barowej". A w scenerii dominuje bieda i ubóstwo. Na planie czułbym się jak w swoim mieście. Dość smutna drama (choć nie tak jak "Damo"), nieco telenowelowata (co słowo) z tymi perypetiami czworokąta miłosnego, ale również wciąga po drugim odcinku - pierwsze dwa są słabe.
Zostały mi dwa ostatnie odcinki, więc jutro skończę, a że raczej nigdzie nie znajdę dramy "Secret", bodaj jedynej nieobejrzanej przeze mnie z Ha Ji Won, będę musiał rozejrzeć się za innymi aktorkami wartymi zachodu - co brzmi ciekawie w ustach człowieka z... zachodu.
powiedzaaaaa, sobota, 18 czerwca 2016
Comments