Odhaczyć by kolejny miesiąc życia, podsumować jakoś czy coś... Taki jak zawsze, nijaki. Kolejny byle jaki, nudny, szary i gównianej jakości, jak te stare papiery toaletowe z lat 90-tych, które w 2016 pracodawcy dają swoim pracownikom, bo tanio.
No tak byle jak, jakbyś czas marnował. Po 30-tce i wciąż to samo uczucie. Głowny trend uczuciowy mojej egzystencji - nieznośne, przygnębiające, męczące poczucie marnowania czasu, marnowania życia, bycia nie tu, gdzie powinno się być - to chyba nerwica jakaś. Trzeba się przyzwyczaić, nauczyć ignorować swoje uczucia, nie myśleć, iść, nie gadać. Ale trudno nie patrzeć wstecz, na te kilometry śladów swoich na śniegu z myślą, czemu szedłem tą drogą, a nie inną - taki kawał drogi, by znaleźć się na tym zadupiu?
Kolejny rok mija. Dopiero sylwester był i w tamtym okresie czułem się tak zrezygnowany, że nawet zacząłem palić fajki pierwszy raz w życiu, w akcie pewnej desperacji czy w celu nadania życiu odpowiednio gównianego, dekadenckiego wyrazu, na jakie zasługuje, nie wiem...
Mija rok, kolejny i nie było w nim nic, nic a nic wartego zapamiętania. Od wczoraj myślę, czy w 2016 wydarzyło się cokolwiek dużego, ważnego, wartego życia. Nic. Nic a nic. Po co tak żyć, kurwa? Upokarzające. Wstydliwe wręcz. A może za wiele wymagam od siebie - inni żyją tak samo i są zadowoleni. Jak większość, po prostu chodziłem do pracy, wracałem do domu, oglądałem seriale, a potem umarłem. Powinni mi to wyryć na nagrobku. Biografia na Wikipedii: chodził do pracy, wracał do domu, aż umarł. Kiedyś tam. I jeszcze żal mu było umierać. Debil.
Nic się nie wydarzyło. A już po 30-tce, najwyższy czas i ostatni dzwonek, by coś zacząć, bo po 40-tce już będzie za późno - męczę tym sam siebie. Ba! Już teraz jest za późno na niemal wszystko. Bo choćby stewardem w samolotach już nie będę - za stary. Czemu dopiero po 30-tce o tym pomyślałem?
Nie wiem, jak to możliwe, by żyć i nie wiedzieć, jak żyć. Przecież temu brak logiki. Kolejny rok, którego nie było. Ktoś mnie spyta za dwie dekady, co robiłeś w 2016? - Nic z niego nie pamiętam, więc chyba nic... I jeszcze te jebane muszki owocówki latające nieustannie wokół ryja. Kiedy te kurwy wyginą? Po co to żyje? Dodajcie do tego jakąś symbolikę, bo nie chce mi się główkować.
Czasem pocieszam się, że wszyscy wkoło muszą być tak samo zdesperowani i we mgle, po omacku chodząc, jak ja, tylko może nie przyznają się do tego przed sobą albo wolą nadawać temu inny wyraz, znaczenie, patrzą na to inaczej, w innych kategoriach, bez przesady, ja ja. Mój brat tak korzysta z życia, że w niedziele zdejmuje koła samochodu i maluje sobie szczęki hamulców na czerwono, bo fajnie będzie... Tadeusz spod 5-tki codziennie grabi ziemię przed bramą, bo szlaczki po grabiach ładnie wyglądają - jaki to ma sens skoro byle przejeżdżający samochód niszczy to jego "karesansui"? Grzegorz spod 36-tki codziennie stoi przy płocie i patrzy się na puste pole, gdy przejeżdżam obok... Po co? Tam się nic nie dzieje, nikogo nie ma, nie ma na co patrzeć. Po co?
Życie to obłęd, a ludzie imają się różnych sposobów na przetrwanie w tym chaosie, malując szczęki, grabiąc ziemię, gapiąc się na pole... ucząc się języka, którego nigdy nie użyją. Jakbyśmy wpadli do jeziora i jedynie trzymali się desek przystani, by nie utonąć.
W zeszłą niedzielę, ok. godziny 11, widziałem Pałac Kultury, wracając z Białołęki. Nie widziałem go ze 20 lat. Od razu pomyślałem o tym, jak bardzo marnuję życie.
powiedzaaaaa, sobota, 15 października 2016
Comments