- Zwrot podatku do Marka i Joanny.
- Do Marka? A da pan, odbiorę za niego, bo przecież go nie ma. Po Europie ciężarówką jeździ, bo tu za 1000 zł przecież rodziny nie utrzyma. I teraz tak jeździ, 3 tygodnie w trasie, parę dni w domu i znów. Dzieci prawie nie widuje, no ale co...
Podpisuje mi "Kowalczyk M i J", jakby to w ogóle sens jakiś miało.
- O, oboje się podpisali? Czy Marek w dwójcy jedyny?
Pomyślałem tak na chłodno, bez szyderstwa czy złych intencji, że jakby dzieci nie robił i rodziny nie zakładał, to by teraz leżał przed telewizorem... (Wszyscy dzieciaci już wkurwieni, heh).
Jak to dobrze, że człowiek kawalerem jest i ma 10 razy mniej kłopotów od innych... A wydaje się, że to przecież oczywiste dla każdego było, mając te 20 lat i dzieci robiąc, że rodzina i potomstwo to kłopot będzie, bo zapierdalać trzeba. I mimo to ludzie się pchają w te stadne życie, a potem na pysk padają, wkurwiają się na siebie, patrzą z pretensjami, spać nie mogą, uciekać od siebie chcą... i niby wszystko im rekompensuje widok uśmiechniętego dziecka i że sami się z niego pośmiać mogą, jak powie co zabawnego. I snują wizje, że dom postawią 150 m2, żeby i dla córki starczyło, to za 20 lat będą mieć fajną wigilię, bo wszyscy przy jednym stole, z mężami, żonami, wnukami, 20 osób, ogień w kominku, rodzina z obrazka. A potem córka ma lat 19 i już, jaki i brat, z domu spierdala, bo z matką wyrobić nie może. I to do kogo - jakiegoś chujka, co wbić gwoździa w ścianę nie potrafi i ojca szlag trafia na myśl, że taki śmieć dyma w pochwę jego niewinną córeczkę, co tak się przytulała do niego za młodu i aniołem, dobrem wcielonym dla niego była. Chata zostaje pusta i trza ogrzewać 150 metrów, żeby wilgoć nie weszła. Ogrzewać dla dwóch osób tylko, co i tak cały dzień w dużym pokoju przed TV siedzą, bo tam chociaż ktoś się odzywa i wrażenie powstaje, że w domu pusto nie jest. Z wigilii też chuj wielki, bo zawsze kogoś brakuje, a to córka u teściów, a to syn, co wychowany na robotnego był, a teraz leser, kurwa jego mać, 2 rok na bezrobociu siedzi i obiady gotuje, za co synową matka od kurew wyzywa przed mężem, bo powinna synusiowi żryć robić jak na żonę przystało, a nie... No ale może się na starość będzie miał kto zaopiekować... Bo potomstwo to inwestycja - wpierw w szczęście, potem w opiekę, choć wiadomo, że niektóre inwestycje są nietrafione i później jak u mojego wujka, matka sra na podłogę za fotelem, bo już kibla nie czai, a córki mają to w dupie, bo ją stara nierozgarnięta matka do szału doprowadza. Ano, może dzieci umrą pierwsze, to będzie nad czym lamentować do końca życia, jak Anna W., co co miesiąc wychodzi do bramy i pierdoli mi przez łzy o swoim wnuczku, co w wieku lat 20 na raka umarł niedawno i pyta się mnie, czy znałem Piotrusia, a ja mówię "ta, znałem" z irytacją, bo wkurwia mnie takie rozpamiętywanie, jakby się baba wczoraj dowiedziała, że wszystko co żyje, zdechnąć musi. Ja widząc noworodka, myślę o tym, że i tak kiedyś, może wkrótce, w trumnie wyląduje, więc nie uśmiecham się zanadto i nie mówię, "jakie śliczne", bo wszystko to o kant chuja rozbić można. Wiadome to od narodzin. I tak mi szlocha i szlocha, a ja mam to w dupie i nie współczuję jej, tylko mówię gdzie podpis, daję kasę i idę, bo mam jej chęć jeszcze wpierdolić za to mazanie się na pokaz, żebym jej współczuł, bo baby wiecznie współczucia oczekują i jak każdy stary człowiek czasu mają za dużo, robić z nim co nie mają, więc gapią się w ścianę i z nudów pół dnia rozpamiętują, płacząc pod nosem, jakby to jakiś, kurwa, sens miało.
powiedzaaaaa, środa, 01 lipca 2015
Comments