Siedzimy w aucie z chrześnicą, podjeżdża jakieś auto z wielgaśną anteną CB na dachu.
- Ale ma wielką antenę - mówi moja 7 czy 8-letnia chrześnica.
A ja na to:
- No, pewnie tę w spodniach ma małą.
Za młoda na takie żarty, nie? Niby ta, ale jako jej godfather muszę od małego... ech... mieć wpływ na to, jakie wartości powinna uznawać za istotne. Otóż wszelkie epatowanie majętnością, a już na pewno wielkością samochodu, felg, zegarka czy choćby anteny to żenujący sposób rekompensowania sobie braku pewności siebie. Posiadanie komplexów to coś normalnego, ale takie fejkowe, sztuczne i na pokaz próby zatuszowania czy zastąpienia tego świadczą o prymitywizmie osobnika. Z prymitywami moja chrześnica nie może się zadawać. Niech sobie znajdzie kogoś takiego jak ja - Woody Allen z jajami, niezbyt wielkimi, ale większymi niż Woody Allen, a to już coś - ktoś zainteresowany bardziej kulturą niż motoryzacją (takież to pospolite), który wie, że bycie pizdą jest chujowe. Trochę wrażliwości ponadprzeciętnej, troche racjonalizmu.
- Ale to tylko antena jest...
[Akapit usunięty przez autora czyli mnie]
Jakoś zmierzam do tego, że ja chyba mam problemy z otwarciem się na ludzi (no shit...). O włączeniu komentarzy myślę już z miesiąc, ale mam opory, nie wiadomo czemu. W tym tygodniu dostałem bodaj trzy zaproszenia na wyjście z domu i wszystkie odrzuciłem. Za to wciąż sprawia mi przyjemność samotne picie piwa i słuchanie muzyki.
Na marginesie mówiąc, brakuje mi nieco tych idiotycznych, pseudointelektualnych dysput studenckich na temat literatury, kultury, itp. Kiedy ich słuchałem, drwiłem z ich nadęcia i głupoty (bo to bełkot był głównie i robienie igieł z wideł, jak to w humanistyce), a dziś brak mi rozmowy ciekawszej od... no taaa, nawet nie wiem, o czym są rozmowy, w których uczestniczę... Pewnie dlatego często oglądam "Tygodnik kulturalny" na TVP KUltura.
Z trzeciej beczki. Jakiś czas temu napisałem, że od ewentualnej kobiety oczekiwałbym tylko niechęci do posiadania dzieci. Dorzucam kolejne warunki - ta pani musi być mądrzejsza ode mnie, bym mógł się czegoś od niej dowiedzieć i nauczyć; silna i niezależna do tego stopnia, bym nie był jej do niczego potrzebny, bo tylko takie mi imponują (zapewne dlatego, że moja matka jest "silną matką", jak określa takie baby Lew-Starowicz, a więc babą, której nawet atom nie ruszy, taką czarną matką, co samotnie i silną ręką musiała wychować trzech synów, łapiąc ich za wszarz i piorąc po ryjach, bo chłop to tylko siłę uszanuje) - nie umiem szanować kogoś słabszego ode mnie. Poza tym, ta kobieta musi mieć jakieś zacięcie kulturalne, bo i ja takie mam - musi wiedzieć, np. co to kubizm; rozróżniać Szopena od Schopenhauera; wiedzieć, że Bjork to Islandka i umieć wymienić kilka filmów każdego reżysera. Jeśli ma się nam udać, to musi wiedzieć powyższe, inaczej uznam ją za tępaka czy kogoś nieprzystającego do mnie intelektualnie, a wówczas żadna uroda nie pomoże. Mile widziane prywatne hobby, którym mogłaby mnie zarazić. Aaaaa, i lepiej, żeby nie robiła poważnych błędów ortograficznych - może to kwestia polonistyki, ale jak widzę, że ktoś pisze "że" przez rz, to od razu mam go za idiotę.
PS. Żyję w "mieście", w którym nie sposób kupić Guinnessa, piwa exportowanego na cały świat... oprócz Pabianic. Ja to mam pecha.
Kawałek na dzisiejszy wieczór, mój człowiek z Seulu:
powiedzaaaaa, sobota, 23 września 2017
Comments