- NIE NO, KURWA, JA PIERDOLĘ TAKĄ ROBOTĘ, KURWA JEGO MAĆ! PRZYCHODZĘ TU, KURWA, O 6 RANO I O 10 JESZCZE PIENIĘDZY NIE MAM, KURWA! JA TO PIERDOLĘ, IDĘ, NIECH SE TO KURWA NA JUTRO PRZEPISUJĄ!
To Michał. Nowy kolega. Właśnie przeszedł przez cały urząd pocztowy, od kasy, przez korytarz i expedycję, w stronę wyjścia, bluźniąc ku uciesze pozostałych. Bo nas zawsze cieszą takie wybuchy wkurwienia. Poszedł w rejon bez pieniędzy, bo... powyższe. Co na to naczelniczka, przełożeni? Nic. Bo ich nie ma. Siedzą pochowani w swoich kanciapach, nie chcąc natknąć się na któregoś z 40 Michałów i reszty wkurwionych pracowników; udają, że wszystko gra, a ich "zarządzanie" urzędem pozytywnie wpływa na poprawę pracy.
Ludzi wkurwionych jak Michał i rzucających mięsem na głos, i to nie pod nosem, tylko z duszy, z przepony wręcz, jest na moim nowym urzędzie mnóstwo. Myślę nawet, żeby kręcić filmiki pokazujące ogólny burdel i "zadowolenie" pracowników Poczty Polskiej, bo rozwala mnie to, że "kurwa" i "ja pierdolę" padają tu częściej niż "dzień dobry" i to z ust zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Ciągłe wkurwienie na pracę, w której nie da się pracować. Póki co musiałem udokumentować kibel - ma chyba ze 30 lat i jest tak, kurwa, czarny, że nawet w miejskich szaletach takich nie widziałem.
Bo trudno zachować spokój, jeśli wpisanie 200 paczek przypada dwóm pracownicom, a w związku z tym, na dostanie swoich kwitów czekasz, jak cieć jebany do godz. 11:30, a każde 30 minut zwłoki zmniejsza twoje możliwości wykonania swojej roboty w normalnych godzinach pracy (chyba, że chcesz robić jak debil do godz. 20, to proszę bardzo). Trudno zachować spokój, jeśli na 40 listonoszy są 2 komputery, na których mogą oni wpisać swoje listy, a i to tylko wtedy, gdy śmieszny, pocztowy system informatyczny akurat nie przeżywa kolejnej awarii. Trudno zachować spokój, jeśli pieniądze dla owych 40 listonoszy (po np. kilkadziesiąt tysięcy dla każdego) nalicza jedna kasjerka i swoją dolę dostajesz dopiero po godz. 11. Trudno zachować spokój, jeśli wyjść z urzędu w rejon, robić swoje, możesz dopiero o godz. 12, przez co zostaje ci około 3 godzin na wykonanie roboty i wówczas nie wiesz, w co masz w ogóle łapy włożyć, co zrobić, a co zostawić na jutro, gdzie jechać, a gdzie nie. Trudno się nie wkurwić, jeśli taka sytuacja powtarza się codziennie i codziennie. Przecież kiedyś w końcu trzeba rozdać ludziom te jebane listy, a nie im tylko paczki, kasę i polecone wozić, bo to najważniejsze. Znowu mam ponad tygodniowe zaległości, bo - jak kolega Michał - ja pierdolę taką robotę i po godzinach, za darmo, robić nie będę.
A urząd, jak wspomniałem, mam nowy. To się nazywa centralizacja. Jakiemuś kutasowi z Warszawy wyszło na papierze, że poczta zaoszczędzi kasy na trzymaniu listonoszy z całego powiatu w jednym budynku, tak więc do urzędu, w którym było już 30 listonoszy, dojebano kolejnych 10, a to że trwa tam właśnie remont i z barierek zwisają kartki "świeżo malowane", to nic nie szkodzi.
Ogólnie, cały czas mam wrażenie, że mój nowy urząd to blok więzienny, a nasz pokój to cela. Chodzi o ułożenie pomieszczeń w typowo penitencjarny sposób, to jest długi korytarz i pomieszczenia jedynie z jednej strony owego korytarza. W owych pomieszczeniach po 10, 20 skazanych, wyłącznie płci męskiej, słownictwo patologiczne, a do tego wszystkiego, co jakiś czas korytarzem przechadza się dupek rozdający książki... tzn. kwitki od przekazów. Staje w drzwiach, rzuca coś na biurko i idzie dalej blokiem. Kasa na dole, to stołówka, gdzie żarcie wydają. Serio, ten urząd kojarzy mi się z więzieniem. Brakuje tylko małego telewizorka gdzieś pod sufitem. W starym urzędzie miałem wilgoć pod parapetem i wystrój jeszcze z czasów komunistycznych, no ale ten tutaj, to już pudło.
- TEGO CHUJA, CO WYMYŚLIŁ, ŻEBY LISTY BYŁY NA DOLE, TO JAKBYM GO, KURWA, DORWAŁ, TO BYM GO ZAJEBAŁ ZA TO WNOSZENIE TEGO NA GÓRĘ. JA PIERDOLĘ, NIECH SOBIE, CHUJ JEBANY, SAM TO DŹWIGA!
A to pod adresem pani naczelnik... A mówił to... jeszcze nie wiem, jak ma na imię. Ale to ten sam, co do Joli na korytarzu powiedział:
- Może byśmy się poruchali?
- Ta, poruchali...
Jak więc wygląda teraz mój dzień pracy?
Do roboty przychodzę na... kiedy się wyśpię. Budzika nie nastawiam, bo przychodzić przed 9 rano nie ma po co - lepiej se zwalić w domu konia czy coś. Listy obecności żadnej nie podpisuję, bo na żadnej nie widnieję - urząd jeszcze chyba nie jest na mnie przygotowany, a znając standardy pocztowe, pomyślą o tym za jakieś 2 tygodnie. Wykaz stanu licznika mojego auta... trzymam sobie w samochodzie i piszę w nim, co mi się podoba, bo na to też póki co nie ma przełożonego. Kolega, naiwny, sumienny listonosz, przyszedł o godz. 7:30 i posortował już listy. Biorę swoje polecone i szukam wolnego komputera, by je sobie wpisać do systemu. Albo jest albo nie ma. Z reguły nie ma, więc się czeka w kolejce. Później układam sobie zwykłe listy i dokładam je do tych z wczoraj, z przedwczoraj, z przedprzedwczoraj... albo wybieram z nich tylko strategiczne pozycje, a resztę odkładam na kiedyś, na lepsze czasy, jak będzie czas, by je doręczyć. Dziś jednak czasu również nie będzie, bo co 10 minut mijam kasę, wyglądając swojego koszyczka z pieniędzmi i wciąż go nie ma. Tę samą kasę mijają inni listonosze i tak jak ja, kurwią pod nosem, póki co cicho, bo dopiero po 10-ej, więc jeszcze kultura. Idę na expedycję, sprawdzić czy dowieźli nasze paczki, bo dzięki wspaniałej, legendarnej organizacji pracy, lądują one na dwóch urzędach, po czym są zwożone w jedno miejsce, tak jakby nie można załatwić wszystkiego jednym telefonem - ano, na poczcie nie można. By przyspieszyć cały ten burdel, robię nie swoją robotę i pomagam je rozdzielać, wybieram swoje, wydzieram kwity od nich i zajmuje miejsce w kolejce oczekujących na ich wpisanie. Godzinę później wciąż czekam, bo przecież są dwie kobitki od wpisywania, a czasem tylko jedna, przy czym paczkowy ma ze 100 paczek i też mu się spieszy. Pieniędzy też nie ma, więc sobie stoimy i gadamy o prostytutkach z trasy, kumpel skręca fajkę, a ja przypominam sobie, że przecież, kurwa, miałem zacząć palić faje - idealne zajęcie na takie chwile marnowania życia w oczekiwaniu na cud. Jak marnować życie, to z fajkiem.
I tak sobie stoję i stoję i stoję, a czas leci i leci i leci... I wszyscy coraz bardziej zirytowani, bo nie wiedzieć czemu, każdy naiwniak miał jakieś ciche nadzieje, że może dziś wyjedzie wcześniej i nie będzie musiał zapierdalać, jak głupi, by zrobić jak najwięcej się da. I patrzymy na zegarek i sapiemy i kręcimy głowami, przeplatając to śmiechem i niedowierzaniem, że aż do tego stopnia można mieć burdel w firmie. Myślimy kogo tu opierdolić, ale mówią nam, że już byli u naczelniczki, a ona im na to, że kroki są podejmowane. A dni mijają. I nie ma odpowiedzialnych za taki stan rzeczy. Za mało rąk do roboty, za mało komputerów, wszystko chujowe. A gospodarza nie ma, bo to firma państwowa, a w państwowych sprawach winnych nigdy nie ma, nikomu nie zależy i wszystko trwa wieki. I jak to w tej firmie zawsze bywa, funkcjonowanie całej Poczty Polskiej spoczywa tylko i wyłącznie na barkach jej najniższych pracowników, którzy muszą sobie jakoś poradzić, np. robiąc po godzinach, z czystej sumienności i poczucia odpowiedzialności za swoją robotę.
Ano, radzę sobie. Czuję w moczu, że jutro chyba rozwiozę trochę zwykłych. Miejscowość, o której myślę, ostatni raz dostała swoje liściska w zeszłą środę, ale jutro im się chyba poszczęści.
powiedzaaaaa, czwartek, 26 listopada 2015
Comments