W zeszłym tygodniu urząd zatrudnił jednego kolesia do noszenia samych listów zwykłych pod nieobecność innego pracownika (raczej dziesięciu). Umowa zlecenie. Koleś przyszedł, usiadł, popatrzył na te stosy, po czym wstał, założył kurtkę i wyszedł. Już nie wrócił. Tak bardzo ludzie chcą pracować na Poczcie.
W ciągu roku, na rejonie kolegi, który również "uciekł" z Poczty, przyjętych było już 3 ludzi. Jeden uciekł do innego urzędu, gdzie ma lżej, dwóch pozostałych miało dość, zaczęło brać lipne zwolnienia chorobowe i już nie wróciło. Od roku więc robię swój rejon i pokaźny kawałek cudzego rejonu. W przeliczeniu na domy jednorodzinne, to jakieś 700 + 300. 1000 Kowalskich, bez klatek schodowych i skrzynek grupowych. 1000 Kowalskich z osobnymi skrzynkami na furtkach. Ponad 70 km rejonu. To jak od mojego domu na koniec Łodzi... A ja nawet nie mieszkam w Łodzi. Dobre.
Dziś miałem 250 poleconych, i nie do firm czy urzędów, które zgarniają po kilkadziesiąt R-ek, tylko 250 do zwykłych Kowalskich. Od jakiegoś miesiąca mam codziennie po 150 takich poleconych. Dodajcie do tego kilkaset zwykłych listów i ze 20 paczek dziennie, do tego między 50 a 100 emerytur do wypłaty tygodniowo, potem zrozumcie, że takiej ilości nie przerobi nawet człowiek doświadczony w tym fachu, a wtedy skapujecie czemu ludzie uciekają z Poczty - żółtodziób, który dopiero uczy się wszystkiego jest przytłoczony, przerażony, próbuję wyrobić się pracując po godzinach, wożąc listy w weekendy, po czym poddaje się po 2 tygodniach, po miesiącu, dwóch. Nie ma się co dziwić - nawet ludziom z 20-letnim stażem ręce opadają.
Kto by mnie nie pytał o robotę listonosza, to zaraz rozjarza się tym polskim, zawistnym uśmieszkiem i pyta "ile tam babki dają"? Tak jakby liczyła się wyłącznie kasa, a nie to, czy w owej pracy da się w ogóle żyć. W tej pracy nie da się żyć, dlatego niejeden listonosz się już powiesił, a reszta jest znerwicowana, sfrustrowana... jak ja. Ja na swoje finanse nie narzekam, choć od razu mówię, że pieprzenie o drugiej pensji z obrywek to ściema - wyciągniecie, powiedzmy, połowę minimalnej (netto, nie brutto, co i tak jest dużo), ale w zależności od rejonu i ilości emerytów (ja mam ich dużo), bo przecież możecie trafić jak mój kumpel na rejon z samymi składami opału i co mniejszymi firmami, od których nic nie dostaniecie. Koniec końców więc, zarabiamy pewnie tyle samo. Ja zarabiam tyle, co znajoma w sklepie mięsnym.
Co do owych 250 poleconych... Nie, nie rozwiozłem ich wszystkich. Ja pracuję 8 godzin, bo za więcej mi nie płacą, więc doręczyłem ok. 160 i pojechałem do domu, bo mam "Cesarzową Ki" o 17 do oglądania, a ostatnimi czasy tylko to mnie trzyma przy życiu... Na jutro więc mam już ok. 90 R-ek, do tego dojdzie oczywiście kolejnych, powiedzmy 100, więc będzie 190 poleconych. Do tego przyszykowane mam już 30 emerytur, no i paczki... Znowu wszystkiego nie rozwiozę, ale skoro przełożonych to nie obchodzi, to czemu mnie by miało - skoro dziś mogłem wozić polecone z czwartku, to w czwartek będę mógł te z poniedziałku - mnie terminy już nie obowiązują. A zwykłe listy? Zwykłych w tym tygodniu nie wożę, bo nie będę miał czasu przy takim nawale ważniejszych przesyłek i rozkładzie dni w kalendarzu - tak wygląda prawdziwy zapierdol w robocie. Dlatego wasze listy są przeterminowane. Nie będę ich woził, bo gdybym zaczął, to nie zdążyłbym rozwieźć nawet 70 poleconych, a gdzie tu myśleć o 160 czy 250...
O czym jednak pragnę zakomunikować, to wytyczyłem sobie cel na ten tydzień. Otóż wszystkie zwykłe listy układam na najwyższej półce biurka, jedne na drugich i mam w planach do końca tygodnia usypać z nich piramidę, której wierzchołek dotknie sufitu. To raczej nie będzie trudne, bo rachunki za światło przyszły i już dziś, tj. w poniedziałek, piramida osiągnęła wysokość metra - jeszcze jeden i będzie ładna budowla. Mam nadzieję, że koledzy docenią mój zapał i będą pokazywać palcem, mówiąc "patrzcie na te kupę", podziwiając "no, ładna". To oczywiście pobożne życzenia - nikogo to nie zainteresuje, nawet przełożonych. Ba! Te listy mogłyby tam leżeć i miesiąc i nikogo to nie obejdzie...
Ech, te wyobrażenia o pracy listonosza... Też takie miałem. Kiedyś myślałem: "Fajna robota. Będę jeździł autkiem, miał wszystko w dupie, słuchał sobie czarnuchów i na luzaku wrzucał listy do skrzynek". Nie wiedziałem tylko, że przyjdzie mi robić za dwóch, wysiadać z auta po 150 razy dziennie, a owych przesyłek będzie tyle, że i przez 12 godzin dziennie bym ich nie rozwiózł. Nie myślałem też, że szefostwo Poczty będzie miało na to kompletnie wyjebane. Po tym poznaj samodzielne stanowisko, że nawet żalić się nie ma komu.
Aaa, zapomniałem... Luty jest - czas pospisywać wasze liczniki od gazu. Odpuszczę sobie z 50 poleconych, to wygospodaruję trochę czasu...
Nie wiem, po cholerę ja to piszę.
powiedzaaaaa, poniedziałek, 22 lutego 2016
Comments