Wróciłem. Wypadałoby coś napisać o tych Włoszech, bo jakby nie było, parę tysięcy kilometrów się zrobiło w ciągu ostatnich kilkunastu dni, trochę świata się zobaczyło, paru nowych debili również, parę piw się wypiło... Kto był, nie znajdzie tu nic ciekawego. Reszta być może też nie.
Tak się tym makaroniarzom udało, że kraj ich leży w zajebistym rejonie, więc nie dość, że 80 % powierzchni Włoch to wyżyny i góry (Alpy, Apeniny), nie dość, że z trzech stron oblani są morzem, to i słońca dziady mają pod dostatkiem cały rok. I weź się z takimi zrównaj. U nich miałem 25 stopni w cieniu, w słońcu upał, w Pompejach jedna prawie zemdlała z gorąca, noce spałem przy otwartym balkonie, bez kołdry... po czym wracam do Łodzi z opalenizną Kubańczyka, a tu z rańca 7 stopni, w domu 16, ręce grabieją, w piecu trza palić... Zdjęcia wklejam z netu, bo lepsze.
Wpierw było... słowo... a potem "film o facecie w łódce". I wszystko w tej Wenecji takie, jak na filmach, więc w sumie niczym nie zaskakuje (może poza tym, że wbrew pewnym ogólnym opiniom wcale nie śmierdzi a i na chałupach gnicia, pleśni czy grzybów nie widać - zwyczajny zapach wody). A więc jest woda; gondolierzy (80 euro za wycieczkę dla 6 osób); ciasne, wąskie uliczki, brukowane dużymi płytami (jak i w innych miastach); stare kamieniczki w kolorach beżu czy kredy, z zielonymi bądź brązowymi, drewnianymi okiennicami (to cecha charakterystyczna włoskich domów), których to kamieniczek ze względu na bardzo wysokie zasolenie ponoć nie opłaca się remontować, bo i tak będą niszczeć; pranie wiszące na balkonach, tłumy turystów, Wielki Kanał, ślub Clooneya, mostki, Bazylika Św. Marka z miejscami zapadniętą posadzką wewnątrz, z zewnątrz zaś będąca zlepkiem wszystkiego, co wpadło w oczy kupcom weneckim na przestrzeni wieków; oraz Plac św. Marka (a na tym placu szpary w bruku, przez które widać poziom wody i którymi owa woda wydostaje się na powierzchnię, zalewając plac); pałac Dożów; most Rialto, itd. Lista zabytków w necie, więc nie ma po co wymieniać. Wenecja niczym niby nie zdumiała, ale z perspektywy czasu i tak jedno z ciekawszych miejsc.
Piza. Miasto Krzywej Wieży, Galileusza, który ponoć zrzucał z niej różne przedmioty w trakcie swych experymentów oraz samobójców, którzy co jakiś czas siebie z niej rzucają. W Pizie czułem się jak w IKEI i pomjam fakt tabunów Murzynów sprzedających parasolki, okulary, itp. Otóż na jednym placu, tj. Polu cudów, odgrodzonym murem znajdują się, obok siebie cztery główne zabytki Pizy, tj. Krzywa Wieża, Katedra, Baptysterium i cmentarz Camposanto. Między nimi trawnik. Wygląda to jakby ktoś ustawił te atrakcje w jednym miejscu po to, by turystom było wygodniej. Sztucznie to wygląda. Co do owych zabytków, to dupy nie urywają. Krzywa wieża jest... krzywa i tyle. Do tego dość niska, bo obecnie ma jakieś 50 metrów, więc wzroku zbytnio nie poraża. Katedra i Baptysterium, jak to kościoły. Ogólnie irytuje mnie nieco fakt, że 50% zabytków to zawsze kościoły, a jak kościoły, to zawsze ten sam schemat: marmur na posadzkach, na ścianach freski ilutrujące wyrwane scenki z Pisma Św., które autorowi się akurat podobały, trochę złota, na szczycie krzyż. Zobaczysz kilka, jakbyś widział wszystkie. Do tego jeszcze ta świadomość, że calusieńki świat, a już zwłaszcza Europa jest wprost zalana milionami kościółków, kościołów, katedr i bazylik - sam Rzym ma ich ponoć 365, jak nie więcej.
Florencja. Miasto Dantego, Machiavelliego i paru innych. Niczym mi nie zaimponowała. Zwykłe miasto. Stare kamienice, okiennice, duży bruk, rzeka Arno; Most Złotników, który wygląda kijowo i którego zabudowania kojarzą mi się z favelami Rio, heh; kolejne Babtysterium - San Giovanni, Katedra Santa Maria del Fiore, Dzwonnica Giotta, itd. Kościoły, kościoły, kościoły. Wiem, że jestem ignorantem, ale jakoś setki szczegółów zdobienia fasady nie napawają mnie zachwytem... bo mnie ogólnie mało co zachwyca. Loggia dei Lanzi, Pałac Vecchio przy Piazza della Signoria, na którym to placu znajduje się, m. in. kopia Dawida, rzeźby Michała Anioła, który to Dawidek był ponoć takim ideałem urody... a wygląda jak pizduś zwykły, zwłaszcza stojąc obok napakowanego Herkulesa. I inne takie. Nie chcę wracać do Florencji. PS. Przewodniczka zwróciła nam po drodze uwagę na prace niejakiego Cleta Abrahama, street artysty, który, m.in. poprzerabiał tamtejsze znaki drogowe. Niesamowite, w jaki sposób uliczny artysta jest, chcąc nie chcąc, wymieniany obok, np. Dantego i w ten sposób zyskuje światowy rozgłos.
Zjazd z Toskanii na południe, w region Kampanii.
Capri. Tu mógłbym wrócić. Na Capri dopłynęliśmy po półtora godzinnym rejsie promem z portu w Neapolu. A samo Capri - bajka. I niby brak tam wielce zabytkowych kościołów z bogato zdobionymi fasadami, brak krzywych dzwonnic czy posągów starożytnych Bogów... a człowiek czuje się jakby jedną nogą w Raju. Chałupki na zboczach, wąsko, stromo, kolorowo, bogato, w oddali widok na Sorrento, Wezuwiusza, Neapol. Kolejka na szczyt, widok z Ogrodów Augusta na skaly Faraglioni, czyściutka woda... Jedynia plaża nieco chujowa, bo kamienista i niewygodnie się wchodzi do wody.
Pompeje. Kilkadziesiąt hektarów ruin miasta, które już 2000 lat temu miało kanalizację, pralnie, bary, burdele... Tyle zostaje z ludzi i ich osiągnięć. Zza ruin filarów spogląda Wezuwiusz, wciąż aktywny (ostatnia erupcja miała miejsce w 1944r.), którego wybuch z 79 r.n.e. sięgał ponad 37 km w górę (samoloty latają na 10km) i obrocił w popiół Pompeje.
Neapol. Camorra. Zobaczyłem, więc mogę umrzeć. "Wolę gówno w polskim polu, niż fijołki w Neapolu", powiedział Przerwa-Tetmajer, tylko cholera wie czy kiedykolwiek w tym Neapolu był. Goethemu się podobało. Herling Grudziński spędził tu 45 lat życia. Mnie też się podobało. Widok z nabrzeża dzielnicy Santa Lucia (mam nadzieję, że niczego nie pokićkałem) jest zajebisty. Śmieci żadnych nie widziałem - ponoć zaczęli sobie z tym radzić.
Watykan. Plac św. Piotra, widziany w telewizji wydawał mi się ogromny - w rzeczywistości nie jest aż taki wielki. Bazylika św. Piotra za to sporawa, a filary wejściowe ogromne. W środku bazylika robi, rzecz jasna, wrażenie swymi rozmiarami (186 metrów długości), przepychem, zdobieniami, złoceniami, posadzkami, Pietą Michała Anioła (za szybą, bo ktoś się kiedyś porwał na nią z młotkiem), grobem Jana Pawła II, spreparowanymi zwłokami kilku papieży, wystawionymi do oglądania oraz baldachimem Berniniego.
A co dalej? Ano, kurwa, nic, bo niestety zwiedzania Kaplicy Sykstyńskiej nie było w programie... Jak można być w Watykanie i nie obejrzeć sklepienia Michała Anioła? Ano, w sumie, ja i tak nie lubię fresków i w necie mogę obejrzeć. Ja ogólnie bowiem wciąż poddaję w wątpliwość sens poznawania naocznego, tj. "na żywo", ale to może temat na inny wpis.
Rzym. 11 kilometrów kilkugodzinnego spaceru po Rzymie od Watykanu do Koloseum, to mało, jak na Romę, ale co poradzić? Do tego sporo przeszkód: Fontanna Di Trevi w remoncie (woda spuszczona), kościół św. Trójcy na szczycie Schodów Hiszpańskich również w remoncie (ale po co mi kolejny kościół - wystarczą schody), Koloseum obejrzane tylko z zewnątrz (ale po co od środka - wnętrza widziałem w "Ryzykantach" z Van Dammem, "Drodze Smoka" z Brucem Lee i Chuckiem Norrisem czy choćby w "Zakochanych w Rzymie" W. Allena, heh), Forum Romanum w sumie również obejrzane "z ulicy" (ale i tak nie starcza mi wyobraźni, by złożyć w niej budynek z kawałka ostanej ściany czy pół metrowego filaru). Widziane za to: Plac Navona, Plac Wenecki z Ołtarzem Ojczyzny, Zamek i most św. Anioła, Panteon, parę innych budynków i sporo poczciwych uliczek. Nie narzekam. PS. Jaka jest różnica między rzymskimi kamienicami, a tymi z mojego miasta? Że rzymskie im bardziej odrapane, tym szlachetniejsze i bardziej urokliwe, a te pabianickie im bardziej odrapane, tym bardziej obskurne.
Siena. Powrót do Toskanii. Takie tam miasto. Katedra z XII wieku (kolejna, a jak), do tego rynek Piazza del Campo z pałacem i dzwonnicą, pokazane w "Quantum of Solace" z Danielem Craigiem (https://www.youtube.com/watch?v=89aTFgtsXX0). Co tu więcej o niej mówić.
San Gimignano - ładne, urokliwe, średniowieczne miasteczko, położone na wzgórzu, słynące z dużej ilości wież oraz najlepszej lodziarni we Włoszech, regularnie wygrywającej krajowe konkursy. Lody, jak lody - dobre.
Bolonia. Byle jakie miasto. Kompletnie mnie nie ujęło. Lichy Rynek Główny, kolejna bazylika, katedra, parę krzywych wież (we Włoszech chyba prostych nie budowali), najstarszy uniwersytet, którego studentem był m. in. Kopernik.
Poza tym co. Wypite piwa: Peroni, Moretti, Poretti, Galath, Castello.
Włoska pizza, w tym neapolitańska dupy nie urywa, by nie powiedzieć, że jest po prostu byle jaka, jak i cała włoska kuchnia. Jadłem pizzę w Neapolu, Rzymie i Sienie - wszędzie pizzerie posiadały 2, góra 3 rodzaje pizzy, a każda byle jaka. W Pabianicach mamy lepszą pizzę, z sosem, jakiego nie ma w innych rejonach Polski - na pomorzu dali mi zwykły ketchup, heh. Nigga, please.
PS. Zostawiłem rodzinie akwarium w opiekę. Przyjeżdżam, a tu już syf, zielenice jakieś, szyby zajebane, woda lekko mętna, rośliny przyżółkłe... Ech. Obstawiam, że ktoś nie włączył filtra... na parę dni... i tak sobie stała ta woda i kisła.
PS2. Do wycieczki jeszcze chyba wrócę, bo mam do skomentowania kilka głupich zachowań ludzkich.
powiedzaaaaa, poniedziałek, 28 września 2015
Comments