"Jeongsini nagasseonnabwa geauttaen..." - nuciłem sobie pod nosem, łażąc dziś w deszczu przez 5 godzin, bo oprócz 20 paczek i kilkudziesięciu poleconych, kasjerkom coś odwaliło i dały mi do wypłaty 50 emerytur... Jakimś cudem jednak cały dzień miałem dobry humor - już wolę deszcz od upałów, od których co roku przynajmniej raz dostaje udaru cieplnego (w końcu w aucie mam 50 stopni latem).
"Munja wa shong, munja wa shong" ("masz wiadomość" x2) - rozbrzmiewa dzwonek Gil Ra Im z "Secret Garden", który ściągnąłem sobie na telefon - SMS z T-Mobile przyszedł. Lubię ten dzwonek, bo mi się dobrze kojarzy, więc czekam czasem na jakiegoś esa, żeby go usłyszeć.
Wypłacam staruszcze kasę, odpowiadam na jej sto pytań dotyczących tego, gdzie ma się podpisać... i myślę sobie "joogeulae?" - "chcesz zginąć?", wypowiadane często przez bohaterów kdram.
Wracam do domu, myję gębę i przyglądam się swojej cerze, bo z przestawania z Koreańczykami, którzy mają kompletnego fioła na punkcie cery, zaczęło mi w końcu zależeć na skórze swojej twarzy. "Aish" (takie kor. "ech"), tyle lat zmarnowanych - ta gęba już tyle wycierpiała! "Mianhae. Jeongmal mianhae!" - "Przepraszam. Szczerze przepraszam". Ano, z Danny'ego Trejo Hyun Bina się nie zrobi, ale trochę ryja polepszę, więc wypada powiedzieć "gamsahamnida" - "dziękuję", Koreańce. Zjadam obiad i dojadam owocami, bo skóra potrzebuje witamin, a w ostatnich latach owoców w moim menu nie było w ogóle. Serio. Nigdy nie mam smaka na owoce, więc od lat ich prawie wcale nie jem, a jeśli już to banany. No ale zaczynam je żreć... do tego herbata z cytryną.
Potem siadam do kompa i oglądam vlogi made in Korea o kulturze, zachowaniach, ciekawostkach, codzienności, o tym, że wszystko należy podawać oburącz, bo jedną ręką to chamstwo i o tym, że podczas cykania sobie zdjęć kobiety ustawiają się w tle, by ich głowa wydawała się mniejsza, bo w Korei Płd. małe głowy są uznawane za szczególnie ładne... I o języku. W moim "mieście", rzecz jasna, nie ma nauki koreańskiego, więc oglądam vlogi, np. https://www.youtube.com/watch?v=H4wfwp1RgFE i zapisuję sobie w zeszycie słowa, frazy, a później co jakiś czas zaglądam do niego.
O godz. 20 włączam dramę i odpalam piwo. Od 3 tygodni codziennie piję po jednym piwie, oglądając dramy - taki mój relax. Kłopot w tym, że puszkę na szkło mam już pełną, a wybiorą ją dopiero za miesiąc... "Uhtteokhae?" - "co robić?". W trakcie oglądania mózg całkiem nieźle pracuje, bo oprócz czytania angielskich napisów, staram się słuchać uważnie aktorów i łączyć ich słowa z tłumaczeniem, co nie jest proste, bo wiadomo, że szyk zdania koreańskiego i angielskiego jest inny, więc trudno trafić co jest czym. Niemniej jednak, z każdego odcinka wyłapuję kolejne słówko, które jakimś cudem nagle nabiera dla mnie znaczenia - gdy po raz 50-ty słyszymy jakieś słowo, w końcu łapiemy do którego wyrazu się ono odnosi. Przypomina to naukę języka przez Banderasa w "13 wojowniku". Zawsze lubiłem tę scenę:
Mniej więcej tak to wygląda. Gdy wychwycę już to słowo, staram się sprawdzić w necie czy dobrze je rozumiem i nie jest to wcale łatwe, bo przecież hangul to "krzaczki". Zamieszczone przeze mnie wyżej koreańskie wyrazy, to tylko próba zapisu ich w zachodnim alfabecie - jedna z wielu wersji, dlatego nie spotkałem jeszcze słownika, z którego mógłbym się uczyć.
Sens tej nauki jest oczywiście żaden, bo raz, że za wiele się nie nauczę (ale zawsze coś), a dwa - po co mi znajomość koreańskiego, skoro nigdy żadnego Koreańczyka nie spotkałem, a w moim "mieście" nie ma chyba nawet ani jednego obcokrajowca? Może Wietnamczyk jeden z tej knajpy z chińszczyzną. Daaawno temu jeździł moim autobusem pewien czarny chłopak, ale szybko uciekł - to było jakieś 15 lat temu... Ano, choć sensu żadnego nauka koreańskiego nie ma - całkiem mnie to kręci, bo lubię jego dźwięk, intonację i jakoś wyrywa to mój łeb z rutyny, stawia wyzwanie czy coś. W zasadzie to angielskiego też nauczyłem się głównie ze słuchu, oglądając w dzieciństwie Cartoon Network, słuchając hip-hopu, a później oglądając filmy i wsłuchując się w aktorów za lektorem - szkoła jedynie usystematyzowała całość.
Swoją drogą, niesamowite jak niektóre małe rzeczy czy "wielcy ludzie" wpływają na człowieka. Rozwaliło mnie kiedyś, jak pod filmikiem z Lewandowskim, ktoś z Afryki napisał, że jest fanem Bayernu i ze względu na Lewego uczy się polskiego... Niesamowite. Ktoś z końca świata tak bardzo lubi człowieka, którego nie widział nigdy na oczy, że uczy się jednego z 10 najtrudniejszych języków świata (do którego to grona zalicza się również koreański). To się nazywa wpływ!
A czemu ja siedzę w Korei Płd.? Przez Ha Ji Won, rzecz jasna! Bo i jak nie? Dawno temu odbiło mi na punkcie Audrey Hepburn, tak jak dawno temu mojemu kumplowi odjebało na punkcie tej Alizee od "Lolity", a teraz Ha Ji Won - ewidentny brak kobiety, ale spoko, już mi mija. Ta kobieta jest jednak urocza nawet, jak nie umie wyczyścić ryby z łusek i nawet jak niezdarnie parkuje auto przez 10 minut. Zobaczcie od 1:00, ileż ona ma wdzięku:
Wiem, że Wy tego nie wyłapiecie... To sprawa między nami.
powiedzaaaaa, czwartek, 14 lipca 2016
Comments