Są takie małe rzeczy, które mi chodzą po głowie. Na przykład, chętnie poświęciłbym kilka lat życia na naukę gry na pianinie i perkusji. Jakoś wszystko, na co mam chęć nie ma większego sensu czy przełożenia na poprawę lub zmianę życia. Same bzdety, zbyteczne pierdoły dla poprawy humoru i jakiejś tam gówno wartej samorealizacji. Ano, może niepotrzebnie odbieram im znaczenie. Do życia, dla kasy mam robotę na poczcie, resztę czasu marnujmy na bzdury dające zadowolenie? Może tak trzeba żyć? Te znaki zapytania dla mnie.
Smutno jest wiedzieć, że nie zdążysz z życiem. Że nie zdążysz zrobić wszystkiego, co ci po głowie chodzi, zwłaszcza, że w kółko dochodzi coś nowego. Bardziej smutne jest to, że doskonale wiesz, że nie wypada zwlekać... a i tak zwlekasz. Takie poznanie świata kawy zostawiam sobie na lata 40-ste. Tak sobie myślę, że przyjdzie okres, gdy zacznę ją pić, poznawać gatunki i upłynie mi z pół roku na smakowaniu i szukaniu swego ulubionego rodzaju. Ale co jeśli nie dożyję 40-tki? Jakoś, jak dziecko, wciąż naiwnie liczę na to, że się uda, że coś się po prostu wydarzy, że coś się stanie samo przez się; jak wtedy, gdy mając lat naście myślałem, że jak trafię 3 razy z rzędu za 3 punkty, to Ola będzie ze mną. Bzdury.
Życie w tym jest fajne, że nigdy nie wiesz, kiedy i co przykuje twoją uwagę. Nigdy nie wiesz, na jakim punkcie ci odjebie. Czy ja parę lat temu przypuszczałem, że zrozumiem Koreańczyka? Jeszcze 2 lata temu nie odróżniałem Korei Południowej od Północnej i nie wiedziałem w której mają komunę, a w której Hyundaia, bo zawsze mi się myliły. Dziś snuję głupie wizje, że kiedyś zjawi się gdzieś Koreańczyk, który nie będzie mógł się dogadać z Polakiem i ja wtedy uratuję sytuację - co za bezsens... W życiu swym śmiesznym przeżyłem już kilka obłąkań. Kiedyś miałem mały zawrót głowy na punkcie siatkówki kobiet, budziłem się o 5 rano by oglądać transmisje, pojechałem na parę meczy, śledziłem ligę... O Audrey Hepburn nawet nie wspominam... W tym tygodniu wzięło mnie na tenis, również kobiet, więc raczej jasnym jest, że to wszystko krąży wokół bab i moich potrzeb romantyczno-cielesnych. Rozumiejąc swoją śmieszność, zastanawiam się czy śledzić ten tenis... Ale skoro daje mi to jakąś tam energię i szczęście... w tym tygodniu?
Z wiekiem coraz częściej czuję się źle z byciem kawalerem. Fajnie mówić sobie, że będę tym skurwiałym, samotnym twardzielem, co jak Rambo w pojedynkę rozwala Wietkong, ale coraz częściej to nie wystarcza. Im dalej w życie tym coraz więcej sytuacji , w których występy solo stają się... hmmm... męczące. Te wszystkie wesela z zaproszeniami dla ciebie z osobą towarzyszącą, na które przychodzisz w pojedynkę; te wszystkie święta, gdy rodzina zjeżdża z żonami, mężami i dziećmi, a ty grasz tam Kanye Westa z kawałka "Welcome To Heartbreak", z wyjebanym textem skąd inąd (liczę na to, że przesłuchacie, żeby mnie zrozumieć). I cóż, ci żonaci chcą być tobą, mówiąc "nie żeń się" i opowiadając, jak to myślą o wypadzie do burdelu, bo nie bzykali się z pół roku, a ty mimo wszystko chciałbyś trochę być nimi i móc po prostu obejrzeć z kobietą film na kanapie, wiedząc, że będąc nimi zechcesz wrócić do kawalerstwa...
Pójdę po kolejne piwo w temperaturze pokojowej, żeby gardła nie męczyć zimnem i włączę utwór, trafiający w klimat tego wpisu - bezradność, ale akceptacja, że tak jest i nic nie poradzisz:
powiedzaaaaa, sobota, 29 września 2018
Comments