ten sms jest jednym z mocniejszych, jakie otrzymałem.
Dwa dni temu zmarł znajomy listonosz z nowotworem oka i przerzutami do wątroby, o którym wspominałem kilka razy, nawet parę wpisów temu. 42 lata budowania swojego życia, rodziny, dzieci, domu i zostaje po tobie nekrolog na afiszu przy kebabie - za tydzień wylądujesz w koszu na śmieci ze swoim życiem, ujętym w kilka zdań o kochającym synu, mężu i ojcu dwójki małych dzieci. Wpierw wywietrzeje twój zapach z ubrań, za miesiąc rodzina na nowo zacznie się śmiać z "Jasia Fasoli", a za dekadę nawet twoja twarz straci wyraźne rysy i będziesz mglistym wspomnieniem, aktorem jednej z zabawnych scen z dawien dawna, nazwiskiem na nagrobku do przetarcia raz na 2 tygodnie. Bo życie nie uznaje przystanków.
Ale póki co był pogrzeb. Pierwszy raz byłem na pogrzebie kogoś w wieku przybliżonym do mojego, bo dzieliło nas raptem 9 lat. Z reguły żegnałem ludzi starszych ode mnie o lat 30, 50, a więc można było pomyśleć "przyszła ich kolej spaść z urwiska". Trumna z kimś starszym od ciebie o zaledwie 9 lat zdaje się być jakby... bliżej. Jakbym słyszał cichy, szyderczy śmiech kostuchy za drzwiami kościoła, jakby zerkał na mnie ukradkiem. Coś w tym stylu.
Zawsze dziwnie jest widzieć zwłoki kogoś, kogo znałeś - ciało w sztywnej pozie, bez oznak osobowości, uczuć, mimiki, jak manekin w drewnianej wystawie. A przecież jeszcze dzień wcześniej wpadł na pocztę, żywy. Typowe zdziwienie, jak przy każdym zgonie. Przecież jeszcze wczoraj... A jeszcze niedawno... Tak trudno uwierzyć, że w jedną chwilę powstaje granica oddzielająca życie od śmierci, ruch od bezruchu. I to, co najbardziej wkurwiające - nic się nie dzieje. W chwili śmierci nie zgasło światło w okolicy, nie zerwała się gwałtowna ulewa, nie wystrzeliły korki w mieszkaniu, nie wyzerowało zegarka na lodówce. Nic. Po prostu ktoś umarł. Byłeś, nie ma cię - świat tego nawet nie zauważył. Tak mało się znaczy. Jakie to wkurwiające. Chcielibyśmy, by nasza śmierć wstrząsnęła globem, zaćmiła słońce, zamieniła dzień z nocą i by po niej nic nie było już takie same albo najlepiej skończyło się wraz z nami. Ale tak nigdy nie jest.
- Myślałem, że to Pan nie żyjesz, bo mówili o listonoszu. Aż mną, kurwa, wstrząsnęło - usłyszałem dziś kilka razy.
Miło słyszeć, że moja śmierć kimś wstrząśnie.
Długie PS.
Brakuje mi na mszach słów o samym zmarłym. Każdy z uczestników pogrzebu zna zmarłego z innej strony i bardzo cząstkowo, kim innym był on dla rodziców, kim innym dla dzieci, kim innym dla sąsiadów, znajomych i kolegów - pogrzeb jest ostatnim spotkaniem, więc i ostatnią szansą głębszego poznania człowieka, który istniał w życiu zebranych. Dlatego też u mnie zamiast księdza ma być chłop, który zamiast czytania fragmentów "Apokalipsy św. Jana", opowie zgromadzonym o mnie i moim życiu; przybliży zgromadzonym mój życiorys; drogę którą przebyłem od kołyski do trumny; szkoły, w których krzywiłem kręgosłup; wykształcenie, o którym wielu nie wiedziało; hobby, o które nikt by mnie nie podejrzewał; cele i marzenia, które zrealizowałem i te, których nie zdążyłem zrealizować; zasady, którymi się kierowałem i cechy, które ceniłem u innych; potrawy, które lubiłem szczególnie, jak i te których do gęby bym nie włożył; wreszcie szczegóły mojej śmierci; do tego opowie parę zabawnych anegdot, ukazujących mój stosunek do świata i być może przeczyta zgromadzonym kilka zdań ode mnie, jeśli znajdę takie, które chciałbym komuś przekazać i które przetrwają próbę czasu.
powiedzaaaaa, piątek, 09 listopada 2018
Comentarios