Wróciłem z Trójmiasta i napiszę to, co mam do powiedzenia. Na "Sołdku" przeczytałem zdanie typu "nasze morze to nie tylko plaża, piwo i placki", ale stocznie i historia żeglugi. I taki w sumie był ten mój wypad, tj. nastawiony na historię, nie wpieprzanie.
Gdynia.
"Gdynia i morze to jedno" - takie i inne texty można spotkać w Gdyni w paru miejscach, co jest bardzo fajne. "Dar Pomorza" również fajny, warto go odwiedzić, poznać jego historię, doznać wzwodu na widok zdjęcia "Daru..." pod wieżami WTC w NY, poczytać wspomnienia żeglarzy z przylądka Horn, itp. Mnie, szczura lądowego, ciągnie do morza, więc rajcowało mnie to stojące na wodzie muzeum. Akwarium gdyńskie za to mnie nieco rozczarowało, ale być może dlatego, że z racji zainteresowań akwarystycznych często oglądam podwodne krajobrazy i zwyczajnie jestem obyty z takimi widokami. Inna sprawa, że 2 tygodnie temu byłem w łódzkim zoo i tam również widok słonia czy tygrysa nie robił na mnie żadnego wrażenia - my to wszystko przecież znamy z TV, przy czym w TV, dzięki zbliżeniom widzimy jeszcze więcej, a w realu zwierzę się z reguły gdzieś schowa i ino dupę mu widać... Fajne miasto ta Gdynia, co tu dużo mówić. Widok z okna też nie lichy - pracujące w nocy dźwigi (ruszały się) i wypływający w ciemne morze, oświetlony prom Stena Line. Pijesz piwo i odprowadzasz je wzrokiem... bo nie masz TV ani laptopa. Co jeszcze? A dużo, ale głównie tyle, że codziennie łaziłem ulicami, którymi w grudniu '70 niesiono na drzwiach Janka Wiśniewskiego (naprawdę Zbyszka Godlewskiego).
Sopot.
Poświęciłem mu jeden dzień, a dokładniej jakieś 7 godzin, bo na więcej nie zasługuje. Taki słynny Monciak to zwyczajnie jedna z setek ulic w Polsce, oferująca tylko w chuj sklepów i restauracji - jeśli kogoś kręci nawał Ralphów Laurenów, MacDonaldów i grubasów wpieprzających gofry, to mu się spodoba. Mnie to nie rajcuje. Krzywy Domek? Stoi przed nim drzewo i zasłania pół domku. Molo? 500 metrów desek za 7,50 zł + długie kolejki do kasy i tyle - w sumie można się przejść, bo i tak na wakacjach się człowiek nudzi. Jeśli ktoś jednak spodziewa się ciekawych widoków na końcu albo poczucia, że stoi na środku morza, to nic z tego. Ta, a najlepsze na plaży. Pogoda oczywiście byle jaka - jak to nad Bałtykiem - tj. 20 stopni, stałe zachmurzenie, wiatr i przelotne deszcze, ale ludzie nie po to dali kasę, by siedzieć w mieszkaniach, więc leżą na plaży - w kurtkach. Komiczne.
Gdańsk.
Centrum, jak to centrum - kupa starych, odpicowanych kamienic i jak wszędzie - stragany, budki, bary i tłumy bydła oglądające badziewia z bursztynu. Fontanna Neptuna. No fontanna jak fontanna - spojrzeć, przyjrzeć się i iść dalej. Widok z Zielonego Mostu - fajny, jak to widoki z mostów, tyle że teren na przeciwko Długiego Pobrzeża trochę burdelowaty - tu rozbiórka budynku, tam jakiś odgrodzony teren. Na "Sołdka" wszedłem, pierwszy polski statek zbudowany po wojnie. Fajna wystawa. Jak wspomniałem, lubię takie rzeczy. Nie rozumiem za to ludzi, którzy wchodzą na statek i w ogóle nie czytają zawartych na wystawie informacji, tylko rzucają okiem i idą dalej. O bachorach to w ogóle szkoda gadać, bo ta dzicz na niczym nie potrafi skupić uwagi i nic ich nie interesuje - jedynie biegają, dotykają wszystkiego i prują ryje. Strata pieniędzy. Rodzice powinni przywiązywać dzieci do płotów przed muzeum.
Po centrum udałem się w stronę Placu Obrońców Poczty Polskiej - w końcu listonoszem jestem - ale muzeum było już zamknięte (spóźniłem się 30 minut). Obejrzałem więc urząd z zewnątrz, wyobraziłem sobie Szkopów ostrzeliwujących budynek, podkładających ładunek wybuchowy, wpompowujących benzynę, podpalających ją... i polazłem na Plac Solidarności pod Pomnik Poległych Stoczniowców 1970, który tak jak słynną bramę nr 2, słynne dźwigi i całą stocznię znałem przecież do tej pory tylko z migawek w TV. Tutaj wszystko to znajduje się obok siebie. Świadomość, że stoi się w miejscu, w którym działy się ważne rzeczy porusza wyobraźnią. Tuż przy pomniku rdzawe blachy Europejskiego Centrum Solidarności, które zrobiło na mnie spore wrażenie. Fajna atmosfera walki, kupa dokumentów, kupa czytania, kupa nagrań i exponatów typu milicyjna suka. Polecam. Po 2 godzinach w ECS czas zaczął mnie naglić i musiałem przyspieszyć kroku. Ostatni rzut oka na dźwigi. Stoją silne, nieugięte, jak gdańszczanie, pomyślałem.
Miałem być 6 dni, ale wróciłem po 4, bo w samotnych wyjazdach jest co robić, póki jest co robić, a później już nie ma co robić. Łazić 5 razy po tych samych ulicach nie ma sensu, gapić się na ludzi i morze non stop, także nie ma. Więc wróciłem. Trochę jestem z siebie dumny, że wybrałem się w pojedynkę na koniec Polski oraz bez obawy i trudu poruszałem się po obcych miastach. To jak z zabiciem człowieka - teraz już wiem, że jestem w stanie to zrobić. Jeszcze kilka lat temu bym się na to nie odważył. Z kimś - jasne, ale samemu?
powiedzaaaaa, piątek, 31 lipca 2015
Comments