Zirytował mnie dziś znajomy w robocie. Stare chłopy znowu zaczęły pierdolić, jak to im się za komuny świetnie żyło, a jak teraz im się źle żyje i wreszcie jeden walnął text, że dziś mają sklepy pełne, tylko nie mają pieniędzy, by w nich kupować - powiedział chłop gruby na 100 kg, który miesięcznie wydaje ze 400 złotych na same fajki. No co za bełkot, kurwa. Chyba nigdy nie był w Kauflandzie w piątek po południu albo w weekendy - spotkałby tam taki tłum, że palca nie wepchniesz... i wózki pełne po brzegi... Biedota przyszła, bo za darmo rozdają? Biednych zawsze był jakiś tam procent i zawsze będzie - może teraz jest nieco większy niż kiedyś, ale to i tak jest tylko jakiś tam procent, przy całym ogóle ludzi, których stać na to, czego potrzebują, jak ja czy ty, który lampisz się teraz w Internet, masz telefon za 500 zł, markowe buciki, jedne, drugie, w szafce słodycze, w lodówce zgrzewkę piwa, itd. Ludzie chyba nie widzieli prawdziwej biedy na oczy, skoro wygadują takie głupoty. Prawdziwą biedotę to mam gdzieniegdzie w rejonie, że ludzie mieszkają w komórkach, a ich dach zrobiony jest z tego, co morze na brzeg wyrzuciło - kawałki blach, plastiku, ceraty...
Typowo polskie robienie z siebie biedaków, jakby w tym pojebanym kraju nie wypadało powiedzieć, że się ma pieniądze. Nie, tu trzeba głośno mówić, że się nie ma pieniędzy, by być społecznie akceptowanym. I chuj, że każdy ma mieszkanie, 2 samochody, ze dwie działki za miastem i jakieś lokaty w banku - wszyscy są biedni. Chuj, że Japończyk musi zapierdalać 30 lat po 12 godzin, żeby stać go było na mieszkanie wielkości schowka na rękawiczki, a w Polsce osiągnąłby to w lat 5-10... nie - w Polsce wszyscy są biedni.
Wszyscy Polacy mają jakieś potrzeby i wymagania wzięte z sufitu, a obwiniają za to wszystkich tylko nie siebie. Przecież nikt nie kazał mojemu rozmówcy zatrudnić się na poczcie, gdzie ludzi traktuje się jak psy, każe robić za dwóch i rzuca najniższą krajową. Nikt mu też nie bronił ukończenia trzech perspektywicznych (a nie takiego gówna jak ja) kierunków studiów, 15 kursów zawodowych, nauki 3 języków obcych czy wyjazdu za granicę i wreszcie znalezienia zajebiście dobrze płatnej roboty, by mógł on spełnić swoje sny o aucie z salonu, pensji 5-10 tysięcy miesięcznie, obiadach w restauracjach i wczasach na Hawajach. Nie wiadomo czemu jednak ktoś, kto jest byle listonoszem żywi do świata jakieś pretensje o brak w/w. Przecież to nie ma sensu. Listonosz to koniec łańcucha pokarmowego, więc wcale nie dziwię się, że zarabiam 2 x mniej od mojej bratowej, która jest naczelniczką jednego z urzędów (nie pocztowego) w Łodzi. To normalne i zrozumiałe.
Wkurwiają mnie też ci wszyscy, którzy naprodukowali sobie bachorów, a teraz obwiniają cały świat, bo ledwo wiążą koniec z końcem, próbując ze swojej marnej pensji wyżywić wszystkie gęby w domu. Nie wiedzieli, że to, co spłodzą trzeba będzie wykarmić, a z byle jakiej roboty będzie to trudne do osiągnięcia? Nie wiedzieli, że o autach z salonu, Hawajach i restauracjach mogą sobie zapomnieć? Chciałeś mieć Ferrari robiąc na budowie? W tym kraju żyją jacyś pojebani ludzie, który całe życie wpatrują się za zachodnią granicę kraju i chcieliby zarabiać 5 tyś. na stanowisku portiera.
Ktoś powie, że ja też tylko w kółko narzekam, a teraz zgrywam oświeconego Buddę. Otóż ja z reguły narzekam na siebie, dalej ludzi i jakieś takie ogólne zjawiska życiowe, jak jego bezcelowość, przemijanie czasu, itp.; czasem również na swoją robotę (każdemu się zdarzy), ale niemal zawsze za swój los obwiniam głównie siebie, np. wtedy, gdy smęcę, że marnuję życie i jestem zbyt głupi, by wiedzieć, jak je zmienić. To moja wina i moja przyzwoitość, że nie obwiniam za to nikogo innego, tylko siebie. Prawie cały ten blog to jedno wielkie samobiczowanie. Nawet w ostatnim wpisie, finalnie obwiniłem siebie za brak ściągnięcia filmu.
powiedzaaaaa, czwartek, 03 listopada 2016
Comments