Najbardziej nienawidzę w sobie strachu, który rujnuje mi życie. Strachu, stresu, obaw i lęku, których nie jestem w stanie pokonać i przez które nie robię całego mnóstwa wielkich rzeczy, które chcę zrobić. Nienawidzę w sobie tej słabości, która jest większa ode mnie. Chciałbym być - i tu jest fajne słowo - nieustraszony, gotowy do zrobienia wszystkiego, co przyjdzie mi do łba. Chciałbym nie myśleć za dużo, nie robić bilansu zysków i strat z każdego posunięcia na szachownicy - chciałbym po prostu działać. Wydaje mi się, że w dzieciństwie taki byłem. Szukając momentu, w którym przestałem takim być widzę głównie moment, gdy niemal przekręciłem się, jakieś 17 lat temu, jeśli dobrze liczę. Z tamtego okresu zostało mi w głowie przejrzyste przeświadczenie (ech, te podwójne prze-), że nie wszystko ci się uda, nie zawsze wyjdziesz cało, nie jesteś wybrany. Mam wrażenie, że będąc gówniarzem byłem gotów zrobić największą głupotę i ponieść największe ryzyko tylko dlatego, że nie wiedzieć czemu wierzyłem w to, że - i to ważne zdanie będzie - akurat mnie TO nie spotka. Akurat ja nie złamię sobie karku, skacząc do wody. Akurat ja nie wjadę pod Tira jadąc autem po pijaku. Akurat ja nie przedawkuję po heroinie. To tylko przykłady myślenia, jakie, wydaje mi się, ma w swoim głupim łbie cała masa nastolatków, gotowa spróbować wszystkiego, co zakazane. Dziwne przeświadczenie, że choć niejednemu przydarzyło się coś złego, to akurat mnie to ominie, bo... Nie wiem, co wstawiałem w tym miejscu 17 lat temu. Wiem, że później zrozumiałem, iż konsekwencje swoich czynów odczuwasz do końca życia, więc musisz myśleć 2 razy, ba! 23 razy zanim coś zrobisz. Pewnie dlatego, gdy mam dociąć byle panelę do przedpokoju, to mierze ją 3 razy, nim ją faktycznie przetnę.
Co w sobie cenię i lubię najbardziej, to pewną nieustępliwość, wytrwałość, konsekwentność czy determinacja (którąś z tych czterech albo wszystkie razem). Potrafię zmuszać siebie do wykonywania rzeczy, na które nie mam ochoty, ale - i tu nawiązuję do pierwszego akapitu - które mnie nie straszą. Weźmy ten j. koreański, o którym pewnie nikt z Was nie chce już słyszeć. Po dziś dzień nie znajduję ani jednego sposobu wykorzystania znajomości tego języka, ani jednego powodu nauki go, ale wciąż uparcie ślęczę nad zeszytem i poznaję nowe słówka, bo wymyśliłem sobie, że poznam go w stopniu pozwalającym na komunikację z... no właśnie, z kim? Cenię w sobie to, że z reguły, gdy coś sobie wbiję do łba, to niczym koń z klapkami na oczach idę do celu drogą, która z reguły nie jest zbyt krótka. Kiedyś wymyśliłem sobie, że na mojej głowie znajdą się warkoczyki, jakie noszą czarni raperzy, itp. 2 lata zapuszczałem włosy, po czym zrobiłem sobie te jebane warkoczyki i 2 dni później ściąłem włosy. Skończyłem 5-letnie studia, których wcale nie chciałem kńczyć. Gdy kiedyś wymyśliłem sobie, że przez 3 miesiące będę robił codziennie brzuszki, to 3 miesiące robiłem brzuszki, choć już po 2 tygodniach mi się nie chciało. Akwarium mam od ponad 3 lat i co tydzień je czyszcze, zmieniam 30 litrów wody - choć nigdy nie mam na to ochoty. Ten blog prowadzę już 6 lat. Więc gdy ktoś mówi mi bym nie kupował sztangi, tylko zapisał się na siłownię, bo samemu nie będę miał determinacji, to śmiać mi się chce, bo mojej determinacji wystarczy na 5 osób. Mógłbym powiedzieć, że żyję wbrew sobie. Mógłbym również powiedzieć, że osiągam wyznaczane sobie cele wytrwałością, z jaką kropla drąży skałę - to cenię w sobie najbardziej. Nawet moja matka, która przez całe życie sprawiła mi raptem 2 komplementy, jest pod wrażeniem mojego uporu. W głębi duszy wiem, że nie ma rzeczy, których nie jestem w stanie osiągnąć - do wszystkiego wystarczy się przyłożyć, poświęcić. Poświęcenie to wielkie słowo - "hisaeng" po koreańsku, tak a propos. Wiem, że byłbym w stanie opanować sterowanie statkiem kosmicznym NASA, gdybym tylko chciał.
Porównując oba akapity, niesamowte, że w człowieku skłonnym do poświęceń siedzą rzeczy, których nie może pokonać. Na myśl przychodzą mi wszyscy superbohaterowie komixów, którzy zawsze mieli jakąś piętę Achillesową od Achillesa zaczynając, na Supermanie i kryptonicie kończąc.
PS. Znalazłem człowieka, z którym mógłbym wyjechać na Filipiny czy do Nowej Zelandii (o takich krajach wspominamy) w poszukiwaniu nowego życia... i nie umiem tego zrobić. Dla niego to jak splunąć - dla mnie to, jak skoczyć w przepaść. W kółko myślę o swoim życiu, o tym, że z roku na rok robię się starszy, a nigdy nie byłem szczęśliwy czy choćby zadowolony ze swojego życia; w kółko gnębi mnie myśl, o tym że żyję i umrę w najbiedniejszym mieście Polski, choć przecież mógłbym to zmienić i zamieszkać w kraju, w którym po prostu jest pięknie. Świat jest taki wielki - po co ograniczać się do jednego, brzydkiego, chujowego miejsca na Ziemi? W kółko myślę w ten sposób... i nie umiem tego zmienić. Jestem słaby i silny zarazem.
powiedzaaaaa, piątek, 06 stycznia 2017
Yorumlar