Wjeżdżam w dość wąską, długą uliczkę, robię swoją i wykręcić muszę. Jeden ma otwartą bramę, więc wjeżdżam przednimi kołami. Właściciel stoi na podwórku, lustruje wrednie moje auto, kręci głową i demonstruje mi swe niezadowolenie, że ośmielam się wtargnąć na metr jego posesji. To jest ta polska kultura, polska gościnność. Patrzę się na niego i uśmiecham szeroko, prowokując może do jakiejś pyskóweczki, żebym tylko miał okazje wygarnąć mu, że pewnie jeszcze w niedziele chuj jeden był w kościele i udawał żarliwego Polaka-katolika, co w drugim człowieku bliźniego swego widzi, dobro, pokój i miłość ponad wszystko umiłował, a teraz ma wielki problem, że rodakowi, człowiekowi drugiemu najchętniej nie pozwoliłby wykręcić w swojej bramie, bo to jego i wara, bo zabije. Kręci tym łbem, a ja prawie pękam z uśmiechu, by go wkurwić tym więcej, gdyż gardzę tym narodem Poloczków zakłamanych, ale niestety, odchodzi - a mam taką wielką ochotę jebnąć komu. I odjeżdżam, myśląc sobie, że gdyby teraz wojna wybuchła, to miałbym z takim chujem ramię w ramię stanąć, z orłem na piersi i rodaków wielkich udawać, choć przecież ten śmieć jest pewnie jeszcze większym chujem od Szkopa, do którego miałbym strzelać. Skurwysyny.
powiedzaaaaa, wtorek, 29 marca 2016
Comments