Poziom odczuwanej przeze mnie nudy życiowej wzrósł na tyle, że wczoraj wyszedłem samemu na miasto zachlać nieco pałę, poszwendać się po pubach, może dostać wpierdy w drodze powrotnej. Niby nic takiego, ale pewnie nikt z was tego nigdy nie zrobił... bo po co? Rzeczywistość jak zawsze rozczarowała, bo życie to rozczarowanie. Że miały być białe konie, księżniczki w wieży, niekończąca się przygoda, zdobywanie szczytów, a jest praca w systemie 3-zmianowym w fabryce żarówek przez 50 lat. Wracając do tematu, Pabianice są tak śmiesznym miastem, że w chwili obecnej są 2 puby, w których można się napić - trzeci zamknięty. Być może z powodu pandemii, oba te lokale są niemal puste i w pierwszym z nich zastałem ok. 15 klientów, więc nawet nie sposób schować się w tłumie czy zaszyć gdzieś w rogu, na zaciemnionej kanapie i obserwować społeczeństwo zalewające świadomość życia procentami. Gdzie te lokale, w których trudno dojść od baru do stolika i nie rozlać piwa w ścisku? Gdzie te irlandzkie puby, których klienci wystawali na ulicy, bo w środku nie było już miejsca, a że jeden pub stał zaraz obok drugiego, to cała ulica była pełna głośnych ludzi, tamujących ruch uliczny? Pustki. W drugim lokalu jeszcze mniej ludzi, a na domiar złego piwo z kija wyszło, więc zostało mi pić z butelki. Pijąc tak te piwa w samotności oczywiście wyglądałem podejrzanie jak psychol, który jedynie czeka na sposobność, by zostawić w kiblu plecak z bombą. Myślałem jednak o czymś innym. Zastanawiałem się, jak ci bohaterowie amerykańskich filmów typu Brudny Harry mogli się nie nudzić pijąc samotnie w barze? Ci wszyscy aspołeczni samotnicy, wypaleni życiowo wykolejeńcy bez życia osobistego, topiący trupy w whiskey - co oni robili w tych barach? Przecież to straszna nuda. Chwilę to trwało, ale zrozumiałem. W tych filmowych barach zawsze nad głową barmana wisi telewizor, a w nim mecz baseballu albo wiadomości, w których gliniarze oglądają wzmianki o kolejnych ofiarach seryjnego mordercy, którego usiłują akurat dopaść. W lokalach, które odwiedziłem rządzi muzyka... choć nikt do niej nie tańczy. Dopiero w drodze powrotnej do domu wstąpiłem do maleńkiej, obskurnej żulerni z trzema plastikowymi stoliczkami, gdzie pani podaje piwo przez kraty i tam... było fajnie, nie było muzyki, był za to TV z jakąś walką boxerską na TVPSport. Sam powrót do domu zaś śmieszny. Miasto kompletnie opustoszałe, choć to przecież sobotni wieczór 19 września, a nie środek zimy. Pustka, nawet samochody nie jeżdżą. Podczas prawie godzinnego marszu minęła mnie jedna osoba. Czy to jebane miasto w ogóle żyje? Jeszcze 15 lat temu prawdopodobnie wróciłbym na chatę bez portfela i z obitym ryjem, ale w roku 2020 życie towarzyskie przeniosło się z ulic do domu, bo w domu jest Internet, Netflix i piwo po 3 zł, a nie 7.
Reasumując, jak łatwo było się domyśleć: samotne picie jest ciekawsze w domu niż na mieście, gdzie pijąc w pojedynkę możesz się poczuć co najwyżej jeszcze bardziej samotnym i odstającym od reszty. Jeśli już musisz się wyrwać z domu z obawy przed śmiercią z nudy, to lepiej udać się do speluny dla żuli, bo i tak bliżej ci do nich niż do uśmiechniętych ludzi z modnych lokali. Niestety, jak zwykle nie pasuje ani tu ani tam.
powiedzaaaaa, niedziela 29 września 2020r.
Comments