Podczas rozmowy z wujkiem padł temat Ukrainy, ewentualnej wojny i planowanej przeze mnie dezercji. Zdanie "ja się bić za Polskę nie będę" nieco wujka rozczarowało, bo wujek hołduje tradycyjnym wartościom - chodzi do kościoła, postów nakazanych zachowuje, a rząd krytykuje chętnie. Nie było wówczas za bardzo czasu rozwijać tej mojej myśli, więc spróbuję ją nakreślić poniżej.
Najciekawszy argument, do jakiego doszedłem brzmi: Polska nie jest mi do niczego potrzebna. To nie PRL i "żelazna kurtyna" - żyję w XXI wieku, w Europie z otwartymi granicami, w tzw. globalnej wiosce, w świecie, gdzie przelot na drugi koniec świata trwa zaledwie pół dnia, a kontakt z nim pół sekundy. Urodziłem się w roku '85, należę do pierwszego pokolenia wychowanego, w tzw. "wolnej" Polsce - świat zawsze stał przede mną otworem, więc mogę mieszkać niemal wszędzie - tak jak mieszkałem 2 miesiące w Irlandii, tak jak brat mój od ponad 5 lat mieszka w Czechach i jak wasi bracia, kuzyni i ciotki żyją rozsiani po świecie, Stanach, Kanadzie, Anglii, itp. Polska nie jest mi do niczego potrzebna - mogę żyć wszędzie.
To naprawdę jest chyba kwestia pokoleniowa. Dla mojego pokolenia (choć na pewno nie wszystkich) świat jest na wyciągnięcie ręki, skurczył się do aplikacji w telefonie. Pomysł więc, abym miał przelewać czyjąkolwiek krew za jakikolwiek kraj wydaje mi się idiotyczny, zwłaszcza gdy spoglądam na świat z dalszej perspektywy i widzę planetę Ziemię, tj. oceany i... ląd, który z takiej odległości stanowi monolit, całość, jedność, mówiąc wprost - jedną, wielką kupę ziemi, którą nie sposób podzielić, pokroić jak pizzę i dać każdemu kawałek. Fakt, że natura człowieka zmusiła go do odgradzania się od drugiego płotem z drutem kolczastym i wytaczania granic jest przykry i w sumie absurdalny, jednak pomysł, jakobym rzeczywiście miał traktować te 312 tysięcy km2 powierzchni jako swój teren i miał przelać czyjąkolwiek krew za ten umowny twór jest przykładem dość ograniczonego myślenia (choć wiadomo jak jest). Rozwijając moją myśl można dojść do reflexji, że żadna ziemia nie jest moja, jednak każda nią jest, tzn. ziemia nie ma właściciela (niby utopia, ale czy na pewno?). Polska nie jest mi więc do niczego potrzebna, bo mogę żyć niemal wszędzie.
Do czego mi więc potrzebna Polska? Przecież ja (i wy też, zakłamane śmiecie) całe dnie, tygodnie, miesiące, lata, dekady i pokolenia jedynie krytykujecie ten swój kraj. Że asfalt chujowy, że pół roku czekania do lekarza, że emerytury za niskie, że praca na pół etatu, że benzyna najdroższa, że radarów chuje naustawiali, że w rządzie skurwysyny kupują sobie stół za 170 tysięcy złotych, a wam karzą zaciskać pasa, bo kryzys gospodarczy, że piłka nożna leży, że pogoda chujowa, że Bałtyk śmierdzi... Wiem, sam to przecież robię cały dzień, choćby słuchając jebanego Dariusza Szpakowskiego, jebanego Jarosława Kaczyńskiego, jebanego Macierewicza, którego już dawno ktoś powinien zastrzelić, itd. Do czego mi więc Polska jest potrzebna? Do poczucia przynależności narodowej, wspólnoty? Z WAMI???? Przecież Polacy to chyba najbardziej podzielony naród na świecie. Ja czuję do was jedynie pogardę i nigdy się nie będę z wami utożsamiał. Ani z wami, ani z Wałęsą, ani z Kennedym, ani Mandelą, ani kimkolwiek innym poza mną samym. Reprezentuję wyłącznie siebie. Nie czuję również więzi z przeszłymi pokoleniami i Kopernik jest mi tak samo obcy jak byle Chińczyk oddalony ode mnie o tysiące kilometrów, bo i jak może nie być mi obcy - przecież go nie znałem. Wy pewnie lubicie się chwalić tym, że Kopernik był Polakiem i wy też nim jesteście, co? Przecież to bezsensowne.
Temat na jakąś rozprawę naukową - za długi jak dla mnie. Idę.
powiedzaaaaa, wtorek, 25 marca 2014
Comments