Usłyszałem dziś wypowiedź Roberta Leszczyńskiego, który nie rozumie sytuacji z Liroyem, którego 'pierwsza płyta rozeszła się w milionie egzemplarzy, a wkrótce po niej jego rodzime środowisko, tj. hip-hopowe zupełnie go odrzuciło'. Pozwól, Panie Leszczyński, że Panu wyjaśnię tę niezrozumiałość dziejową. O ile bowiem przyczyn jego sukcesu nie rozumiem i mogę się jedynie domyślać, to przyczyny jego klęski są dość proste - podeślijcie mu to na facebooku czy czymś, czego ja nie uznaję. No niech wie, chłopok. Albo nie ślijcie, bo jeszcze mi dopierdolą karę za cytaty z Jenny, a Jenna to by od razu miliona ze mnie zdarła, bo to twarda bijacz jest.
Ok, pierwszy Pana błąd polega na myśleniu, iż w roku 1995 liczba członków - jak Pan to ujął - środowiska hiphopowego wynosiła milion, który to milion ludzisk (hiphopowców) wpierw kupił płytę Liroya, a następnie się od niego odwrócił. W moim mniemaniu debiutancka płyta Liroya osiągnęła tak wysoki nakład wśród nieświadomych słuchaczy i pewnie tylko dlatego, że była na rynku czymś nowym - w końcu przed Liroyem żaden polski raper ani hip-hop nie zaistniał w szerszej świadomości i na taką skalę (dobrą promocję miał skurczybyk, tzn. "scyzoryk"). Ludzie (nie koniecznie z hh środowiska) byli ciekawi, a młodzieży podobał się ktoś, kto mówi "kurwa" w kawałku. I mimo, że hip-hop kojarzył im się wówczas tylko z hula-hop, to lepsze to niż pierdolony Bajm. Była to jakaś odskocznia, alternatywa wobec "artystów" pokroju Maryli Rodowicz i piosenek "o tym, że się zakochałem w Marzence". Dokładnie tak jak w przypadku "Buntownika bez powodu" i pozostałych ról Jamesa Deana w stosunku do ówczesnych, cukierkowych filmideł o słodziutkiej młodzieży. Jak w przypadku NWA i ich przekroczenia wszelkich granic wypowiedzi w stosunku do reszty gówna. Wraz jednak z końcem sezonu, sezonowi słuchacze wrócili do Beaty Kozidrak.
Czemu "upadł"? Ano, powodów jest mnóstwo. Po pierwsze, Liroy to naprawdę, uwierz mi kolego, żenujący raper (wystarczy spojrzeć na jego rymy), którego można było potraktować jako ciekawostkę, ale słuchać tego gówna na dłuższą metę nie dało rady i każdy to zrozumiał. Po drugie Liroy był nieautentyczny i pierdolił bzdury o 'kangurach', heh. Jakie kangury, jakie Scooby Doo, jakie Szakale, jakie Def Noizz Maffie i grabarze, jakie killa, muthafucka czy bafangoo? Co to kurwa było w ogóle? To wszystko brzmi jak jakiś żart z hip-hopu, jak Vanilla Ice albo jakieś dziecko udające gangstera czy chuj wi co. Czaisz bazę, Panie Leszczyński? Czarnuchy z Queens zdawały szczery raport z handlu crackiem na ulicach Nowego Jorku, a Liroy zamiast dawać młodym prawdę o polskich realiach, na którą czekali, pieprzył coś o Scoobym Doo. Czy tego oczekiwał polski fan hip-hopu? I don't think so. Przeciętny słuchacz chyba również zrozumiał swój błąd. Dlatego też, Liroy został uznany za klauna, którego - o ironio! - jeszcze sobie wytatuował na potylicy, coby przypieczętować swój wizerunek przebierańca z kreskówki. Niemały wpływ na jego kompromitację w oczach innych, miały zapewne dodatkowo dissy ze strony Pei, Nagłego Ataku Spawacza, jak i fakt, że jego rodacy z Kielc - Wzgórze Ya-Pa-3 zaczęli mu jechać po rajtach o - jeśli dobrze pamiętam - m. in. kwestie finansowe czy nawet językowe (albo to Peja), bo Liroy lubił przecież kaleczyć angielszczyznę, nagrywając kawałki w tym języku (co podczas ówczesnej budowy polskiego rapu i w ogóle szukania dla niego własnej tożsamości było sabotażem, heh). Żeby być sprawiedliwym, dodam, że ci pierwsi (tj. Peja i N.A.S.) byli wówczas równie wielkimi klaunami, co Liroy (taki Peja przecież pozował na Murzyna i łaził w chuście jak Tupac, hehe, co wtedy było naprawdę komiczne).
I tak wszystko, kawałek po kawałku tworzyło obraz nieszczery. I nawet największe sławy zza oceanu nie pomagały mu zmienić nastawienia publiczności, a wręcz odwrotnie. U mnie w domu po dziś dzień śmiejemy się w wypowiedzi Ice'a T, który podczas wizyty w Polsce powiedział Polakom na konferencji prasowej, że Liroy jest O.G. (Original Gangster - nawiązanie do swojego kawałka), dodając do tego bodaj: "don't fuck with him". Hehehehee. Jakie kurwa O. G., jaki gangster, czarnuchu - to pierdolona Polska, wódka, żule i bezrobocie. Tu Europa, my cywilizacja, my nie strzelamy do siebie z byle powodu, a jak już, to od razu cały świat się bije z nami.
Ogólnie początki hh w Polsce były żenujące i osobiście wolałbym liczyć jego egzystencję od około roku 1998, od DJ'a 600V, Molesty, Trzyhy, Zip Składu, S.E.N.'u Mor W.A, itp. (Zakończyć tę egzystencję proponowałbym ok. 2005-ego, ale niestety...) I czego tu nie rozumieć? Zaczynam picie.
powiedzaaaaa, sobota, 16 marca 2013
Comments