To był zwykły poniedziałek. Wstałem przygnębiony wizją kolejnego dnia pracy, miałem plan wybłagać na piątek dzień wolny, abym mógł oddać mechanikowi auto do poprawy tego, co oczywiście spierdolił poprzednio. Aż wydarzyło się. Szefowa dostała wezwanie na dywanik do dyrektora za brak realizacji przez urząd planu sprzedaży usług bankowych i jak to ma w zwyczaju już od ponad roku dostała ataku histerii. Z pokoju obok słyszałem jak głos zaczyna jej się łamać, a szlochy przyjmują typowy dla niej ton pełen pretensji pod adresem swych pracowników i całego świata. Weszła do naszego pokoju i jak to zdarzało się już wcześniej wyładowała na nas nieco swej frustracji żądając napisania za nią "wytłumaczenia" dla dyrektora, jakbyśmy w podstawówce byli - takie jej typowe "wytrząsanie frustracji". Czułem, że to nastąpi, więc nim weszła wiedziałem, że dziś wygarnę jej wszystko, bo dość mam pokornego spuszczania głowy jak uczeń przed nauczycielką i wysłuchiwania jej menopauzy. Już wcześniej zdarzało mi się wdać z nią w sprzeczkę, ale były to kulturalne, wyważone scysje - tym razem poniosło mnie. Przez kilka minut wrzeszczałem na swoją przełożoną, komentując jej szczeniackie, histeryczne zachowanie, mówiąc wprost, że gówno mnie interesują jej kłopoty; że jak nie daje sobie rady, to niech się zwolni, bo nikt jej na tym stanowisku siłą nie trzyma; że nie nadaje się do pracy w grupie i nie jest to wyłącznie moje zdanie. To i masę innych rzeczy wykrzyczałem jej prosto w twarz, niszcząc tym samym oficjalnie nasze wzajemne stosunki. Atmosfera w pracy będzie odtąd nie do zniesienia, ale cóż - prawda leży po mojej stronie, kurwy takie jak ona trzeba tępić, jeździć po sobie nie pozwolę i jak mawiał Tony Montana: "jedyne co mam na tym świecie, to moje słowo i moje jaja". Dziś mam jaja jak u King Konga. Pokonałem kolejny szczebel w rozwoju psychopaty - wrzeszczenie na własnego szefa. Następne będą rękoczyny, a dalej już tylko zabójstwa.
Wróciłem do domu i dowiedziałem się, że nie tylko ja postanowiłem dziś podnieść głos, ale i Jerzy Janowicz. Oczywiście w 100 % go popieram, bo jak pisałem już kiedyś (przy okazji nagonki na Radwańską po nieudanym występie na IO) - nikt nie ma prawa żądać, wymagać czy mieć pretensji do sportowca o jego występy. Oni nie są urzędnikami państwowymi, których chujowa praca odbije się na waszej sytuacji. Sportowiec pracuje wyłącznie na swój rachunek, jego zwycięstwa i porażki są wyłącznie jego zwycięstwami i porażkami - nikt nie ma prawa opierdalać go za słabszy występ. A co do "zniszczonej" reputacji to bitch, please - ominie go co najwyżej kampania marketingowa Gillette - on swoje i tak zarabia nie wizerunkiem, a grą na korcie, więc przychylne media są mu do srania potrzebne. Mam nadzieję, że jego pierdoleni sponsorzy i menagerowie nie zmuszą go do składania upokarzających i fałszywych przeprosin - nie uginaj się, kurwa! Pierdolić wszystkich.
Na koniec Polsat puścił jeszcze "Genezę Planety Małp", remake (o ile dobrze pamiętam) IV części starej "Planety Małp". Jakby nie patrzeć część o buncie małp przeciwko człowiekowi. Stara wersja lepsza, pełna zajebistych sentencji o wolności i człowieku.
Wyklęty, powstań ludu ziemi, hehe.
Hmm, i jak tu się jutro zachować? Cicho acz uważnie, czekając an ewentualny atak napastnika? Czy może nonszalancko, bezczelnie, z głośnym śmiechem na pół urzędu w stylu "tak, dziwko, jestem psychopatą i kompletnie to po mnie spływa"?
powiedzaaaaa, poniedziałek, 07 kwietnia 2014
Comments