W drodze do pracy mijam szkołę, a dokładniej dwie - podstawówkę i gimnazjum. Codziennie zmuszony jestem przepuszczać na pasach rodziców prowadzących swe pociechy do kolejnego po żłobku i przedszkolu obozu kształtowania idealnego pracownika - o tę podstawówkę mi chodzi, tylko trochę zawile wyszło. Idą ze wszystkich stron. Dziesiątki samochodów, trzaskanie drzwiami, mamy i ich synusie, ojcowie i ich córeczki, wszyscy trzymają się za rączki, przechodzą przez jezdnie, różowe getry i czerwone plecaki walą po oczach, ruch zamiera - przyszłość narodu idzie! Codziennie widok ten napawa mnie jakąś odrazą, pogardą, głównie do owych rodziców. Tyle bowiem zachwytu, tyle opieki, miłości i nadziei... wobec takich małych, głupich i brzydkich ludzików, których trzeba na każdym kroku pilnować, żeby się aby nie zabiły i które koniec końców będą jedynie kolejnymi srającymi w kibel ludźmi, podążającymi po tej samej orbicie życia, co ich rodzice i dalsi przodkowie - w kółko i w kółko. I o co tyle zachodu, tyle starań, nadziei? Czy nikt nie widzi, że to daremny trud? Naprawdę warto żyć? Patrzę na tych ludzi, na te wytapetowane mamusie w nowych butach oraz te styrane baby w ortalionowych kurtkach z PRLu - prowadzą swoje dzieci do szkoły. Czy one kiedykolwiek zastanawiały się czy życie warte jest zachodu? Czy może tak po prostu, wszystko potoczyło się zbyt szybko i jakby z rozpędu zakochały się, zaszły w ciąże, wzięły ślub i dziś prowadzą dziecko do szkoły, myśląc co mogły zrobić inaczej? Mam wrażenie, że ludzie robią dzieci, bo to naturalna kolej rzeczy, a ich wątpliwości krążą jedynie wokół pytań: czy to aby nie za wcześnie, czy dam radę? Ile osób myśląc o dziecku zastanawia się na istotą życia i świata, tj. analizuje czy życie nie jest aby w większej mierze cierpieniem niż szczęściem, zmartwieniem niż radością, wysiłkiem niż odpoczynkiem, a świat dziurawą ulicą obstawioną z obydwu stron odrapanymi kamienicami, obklejonymi reklamami kredytów na dom aniżeli rajską plażą? Czy dokonawszy takiego rachunku wciąż chcieliby powołać do życia człowieka i zesłać go na ten świat? Niech zgadnę: mówicie sobie "tyle pokoleń przeżyło, to i on sobie da radę"?
Wrzucając dziś listy, minęła mnie para uczniów, wystrojona w garnitury, sukienki - wracali z egzaminu. Dziwne uczucia przeze mnie przeszły. Trochę wstydu, trochę żalu. Chyba się starzeje, bo coraz częściej widok nastolatków skłania mnie do reflexji na swój temat. Muszę przemyśleć uczucia z tamtej chwili.
powiedzaaaaa, środa, 23 kwietnia 2014
Comments