Wpierw jest sen. Zatoka jakaś, plaża, ktoś odpłynął i nagle pojawia się zmartwiona Eva Mendes, a scena przybiera konwencję musicalu. Eva jest w przewiewnej sukience, zaczyna śpiewać i tańczyć ze mną, robimy jakieś podnoszenia. Raz zakłada mi nogę na ramię, a wówczas mój wewnętrzny reżyser robi olbrzymie zbliżenie na jej udo, jakby mówił "bierz, zapładniaj!". Między nami coś iskrzy, czuję to, ma takie białe zęby, ściskamy się i ... i nagle pomiędzy nas wchodzi jej chłopak, a ja usuwam się w cień... Ale nie, to nie koniec, uwaga - Eva wiedzie za mną wzrokiem stęsknionym - jest szansa! Jej oczy ciemne od mascary, jej pieprzyk, jej włosy rozjaśnione - wszystko to krzyczy, że przytula nie tego, co trzeba. Panie Hypnosie, jeszcze tylko parę minut i będzie moja!
- Pim pyryn pym pym pu pym pyryby pim pyryn pym pym...
Nie, to nie Hypnos, to budzik.
Sny mam ciekawsze od życia. W życiu wpierw mijam granatowego Opla Tigrę. Ulicę dalej dziewczynę w zielonej bluzie, uprawiającą jogging. Dalej mija mnie czerwona Honda i nastolatka w czerwonych nausznikach, w drodze na autobus. Tak jest codziennie od tygodni. Bo wszystko krąży w kółko aż do usrania, jak w jakimś chorym cyklu, w błędnym kole. Kula ziemska, wschody i zachody Słońca, przypływy i odpływy oceanu, pory roku, dnie i noce, poranki i wieczory, jawa i sen, wdech i wydech, skurcz i rozkurcz serca, żarcie i sranie, picie i szczanie, wyjścia i przyjścia... I to wszystko dzieje się niemal co do minuty. Budzik o 6:50, myju-myju, kupa, herbata, 5 minut ze "Słonecznym Patrolem" (o 7:20 na TV4), otwarcie i zamknięcie drzwi, wyjazd o 7:45, 200 metrów, Tigra, 2 minuty, zielona bluza, Honda, nauszniki, wiadukt, zakręt, robota. W robocie te same czynności, te same ruchy, te same miejscowości, te same ulice, te same domy, te same ryje, te same żarty, te same "dzień dobry" i "do widzenia", ta sama trasa, ta sama stacja paliw, ta sama kwota tankowania, te same dziury i te same próby ich ominięcia, powrót do domu tą samą drogą, w radiu te same piosenki, w TV te same filmy, sen o tej samej porze, żeby rano wstać o tej samej 6:50, myju-myju tego samego cielska, ta sama herbata, ta sama Tigra, ta sama zielona bluza, zielona...
Zieloną bluzę poznałem w sobotę. Okazało się, że to dziewczyna kuzyna. Moje życie nabierze zatem kolorów. Teraz będzie myju-myju, herbata, Tigra i... machanie do zielonej bluzy. A dalej reszta.
powiedzaaaaa, wtorek, 17 kwietnia 2012
Comments