W pracy znowu ciekawie. Człowiek przychodzi w poniedziałek do roboty, a pół godziny później szefowa zaczyna świrować, by za następne pół płakać w najlepsze z rękoma założonymi na głowę. Stres od 8:30. Atmosfera w urzędzie jak na polu minowym, ciche kpiny, milczenie, żeby gorzej nie było oraz gotowość, by w razie jakiegoś mobbingu pocisnąć jej prawdą w oczy, żeby się ogarnęła. Następne pół godziny później już wszystko w porządku, załatwiamy sprawy służbowe udając, że nic się nie stało, a ten urząd to wciąż miejsce pracy a nie przedszkole czy zakład psychiatryczny. Już wszystko w porządku, już szefowa ma humor, już mówi coś o świętach i kolorze bombek na choinkę, że gdzieś przecena jest, itd.
Żyję w jakimś chorym świecie, uczestniczę w chorych sytuacjach. W urzędzie świry, w rejonie patologia i jak ktoś akurat nie płacze, to właśnie stoję w jego szczynach.
powiedzaaaaa, poniedziałek, 01 grudnia 2014
Comments