Poznać samego siebie to największa sztuka - ktoś powiedział. Mrożek potem dodał: "Poznaj samego siebie. A co dalej?" Dobre pytanie. W tym punkcie bowiem pada większość psychoterapii. Wpierw lata dochodzeń przyczyny fiksacji na punkcie dmuchanych lalek, a potem chuj wi jak się ich pozbyć, bo nic nie pomaga. W filmie rozwiązują to tak, że główny bohater wyrzuca z siebie emocje, płacze i niczym po duchowym katharsis - odchodzi uzdrowiony. Yeah, right.
Potrzeba lat by oddzielić ziarno od plewu, mrzonki od prawdziwych celów, złudne marzenia od realnych możliwości. Kiedyś chciałem być piłkarzem - przeszło mi. Chciałem być muzykiem - nie udało się. Chciałem kobitki z klasą, twarzą i ciepłem Audrey Hepburn - jakoś nie spotkałem. Albo po prostu minąłem takową w drodze do monopolu. Dziś to nie ma znaczenia, bo kobiety cenię nisko. Niegdyś chciałem zwiedzić Paryż, ale nie miałem pieniędzy. Kiedy je wreszcie uzbierałem - Paryż już mnie tak nie pociągał. Chciałem chodzić po Nowym Jorku, wdrapać się na Empire State, pomyśleć po cichu, tak pół żartem, triumfalnie: "świat jest mój", a kamera ze śmigłowca miała zrobić kółko wokół wieżowca - dziś nie lubię wychodzić z domu. Wszystko bowiem musi trafić w odpowiedni czas i miejsce. Gdybym 15 lat temu był dorosły i mieszkał w Warszawie, dziś miałbym grono stałych fanów i może nawet był szczęśliwy. Gdybym parę lat temu miał kasę, to dziś wspominałbym przechadzki po Polach Elizejskich, a nie po mapie Google. Gdybym w 61 roku przechadzał się po 57 ulicy Manhattanu, to wpakowałbym pewną chudą brunetkę w krótkich włosach do cadillaca i spierdolił w siną dal. Gdybym, gdybym... Dziś na wiele rzeczy jest już za późno. "Co za ponury absurd... Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?"
Cóż, za 20 lat będę... Hmm, za 20 lat będę martwy, za to za 15 będę starym stetryczałym zgredem strzelającym do gołębii z wiatrówki. Plującym sobie w brodę, że życie mu się nie udało, że za mało się starał, za szybko rezygnował. Że jak go wywalili drzwiami, to nie wchodził oknem. Co prawda, pokorę wobec przygód losu wiele religii uznałoby za najwyższą cnotę, ale czy taka wymówka zapewni mi spokój duszy? I don't think so - jak mawiał Kevin. Albo inna maksyma: "jesteś kowalem swego losu", jak mawiają chrześcijanie, zanim wyryją na swym nagrobku sprzeczne temu słowa typu "Bóg tak chciał".
A najzabawniejszy w tym wszystkim jest fakt, że to wszystko u góry nie ma większego znaczenia. To tylko zwykła gadka-szmatka przy piwie. Co za różnica bowiem, czy życiem rządzi przypadek czy własna determinacja, czy się wie czy się nie wie czego chce, czy się to potrafi osiągnąć czy nie? W gruncie rzeczy bowiem, codzienność jest prosta jak konstrukcja cepa - człowiek idzie do roboty, żre, po czym kładzie się spać. Na szczęście zdrowy układ nerwowy bądź pomoc środków uspokajających pozwala człowiekowi szczać na to wszystko ciepłym moczem. Byleby na piwa starczyło. Coś jakby Happy End mi wyszedł.
powiedzaaaaa, niedziela, 09 października 2011
Comments