Pomyślałem sobie, że może by tak ruszyć się z domu i iść gdzie na sylwestra. Pomyślałem o tych dziwkach, co w blokach przyjmują i że może do nich na jakiś 30-sekundowy numerek by wpaść, ale po chwili uderzyła mnie myśl, że one to nie ja i pewnie w sylwka gdzieś na imprezę idą. Pomyślałem zatem, że może by do kina iść, bo ponoć jakiś seans 3-filmowy robią. Iść samemu oczywiście. I że może klimatycznie będzie, kino puste w połowie, a ja taki kinoman przedwojenny będę, co to woli "Casablancę" sobie obejrzeć po raz kolejny niż świętować z resztą świata... to, co tam akurat świat świętuje. Problem w tym, że przedwojenny kinoman nie obejrzałby "Casablanci", bo nakręcili ją dopiero w '42 roku... Chyba, że określenie "przedwojenny kinoman" oznaczałoby jedynie... Anyway, pomyślałem też, że pić przecież trzeba i chce się, więc wziąłbym coś ze sobą na salę. Najlepiej byłoby wódkę, ale to i coś na przepych by trzeba albo dorobić w domu - ale nie przepadam za wódką, więc po co w sumie. Piwo lubię, ale piwo moczopędne jest i musiałbym co chwila wychodzić z sali, ukrywając przy tym coraz mniej pewny krok w drodze do łazienki. Zostaje wino. Pomyślałem, że kupię sobie ze dwa, odkorkuje je w domu, zatknę tylko korkiem dość mocno, umocuje pod pazuchą na sznureczkach takich i jakoś przedostanę się z nimi na salę, gdzie być może zainstaluje się w okolicach tylnych miejsc i po prostu je sobie wybzdryngolę siorpnięciami cichymi. Niby nie przepadam za winami, bo to takie kompoty byle, ale od bidy mogą być. Pomyślałem też, że może usiądzie niedaleko mnie jakaś dupa niezła, samotna, i słysząc szturchania moje, pomyśli, że konia sobie walę, lecz po chwili spostrzeże, że wino piję. Ja uśmiechnę się do niej pijacko i dyskretnym uniesieniem butelki w górę (co widownia zobaczy na ekranie w postaci cienia ręki trzymającej butelkę) zaproponuję jej wspólne się najebanie, czego ona oczywiście odmówi, bo tylko w filmach kobiety przysiadają się do nieznajomych alkoholików z nieciekawą aparycją, konia być może walących. Koniec końców usnę na trzecim filmie, obudzą mnie światła, wyjdę z kina i być może szarpnę się na taxówkę, bo skoro już się szarpnąłem na kino, to pójdę na całość. Wsiądę z tyłu i zabawię się w Toma Cruisa z "Zakładnika", mówiąc, że mam do zlikwidowania parę osób. W drodze pogadamy o tym, na jakim filmie byłem, że wziąłem wina pod pachę, opowiem może jakiś żart zasłyszany w filmie i nim się obejrzę już będę pod domem, bo miasto me potężne można przejechać w 10 minut. Zapłacę dzięki temu niewiele, choć i tak za dużo, wejdę do domu, włączę jeszcze kompa i strzepę se pewnie oglądając dziwki z Culioneros.com czy coś w POV stylu. Na koniec pewnie jeszcze upichcę se tosty z szynką i serem, poleję to ketchupem, zjem i pójdę spać, coby rytualnie wieczór zakończyć.
Ta, skoro już wiem, co będzie, to nawet nie warto się ruszać z domu.
powiedzaaaaa, sobota, 29 grudnia 2012
Kommentare