I tylko w głębi duszy, jak ząb z dawna ćmiący, zrozumieć nie mogę tej wariackiej sztafety pokoleń. I szlag mnie trafia na tę bezmyślność ludzką, jak słucham rozmów rodziców przeróżnych. Że Julka to, a Sylwuś tamto, a Natalka już nie ma zatwardzeń, a Kurwuś już potrafi srać samemu, a Tomcio kaszle i gdzie ja teraz lekarza mu znajdę, chory taki? Patrzę się w te wasze ślepia rozjarzone wiecznie na myśl o mini-was, równie przecież brzydkich i głupich jak wy i myślę sobie bez nadziei resztek: "kurwa, i takich jest 7 miliardów". Takich, co to żyją i płodzą się od milionów lat już, bezmyślnie wydając na świat kolejnych takich, co to wpierw będą pod siebie srać, a potem wciskać swe spocone fiuty w czyjeś krocze i zapierdalać 60 lat przy azbeście bądź papiery przekładać, aż zdechną w końcu od jakiegoś gówna na trzustce, płucu czy flakach, gównem upapranych. Na ich pogrzeb przylezą kolejne pokolenia dwunożnych, co to trupy te, tam, zdążyły ich napłodzić przez zaledwie chwilę pobytu swego w dziejach Ziemi. I historia od nowa się zacznie. Nowe kupy, nowe fiuty, nowe trupy. Nie, no to nie do wiary, ten bezsens egzystencji. Nie, to być nie może, że 7 miliardów ludzi nie widzi tego, nie odczuwa, tylko wstaje i do roboty idzie. Czy udają, kurwa? Nie wiem już sam, bo w TV tylko o zmarszczkach mówią, a o tajemnicy życia ani słychu. Mógłby świat stanąć w miejscu na dzień chociaż jeden. Żyją, rżą co chwila, pierdolą o różowych sukieneczkach po 20 zł sztuka w Biedronce i dalej się płodzą bez sensu, z egoizmu zwykłego, by swe pragnienia ugasić. Bo chcą mieć co przytulać, co kochać i po czym gówna sprzątać. Baby tyją od tego jak krowy jakieś, chłopy prężą się na obrońców stadła domowego, wścieklizny oboje dostają, siwieją, kredyty zaciągają, zawałów dostają, zmęczeni są wiecznie, a jak przychodzi co do czego, to mówią, że "dzieci to największe ich szczęście". Chory świat, chorzy ludzie. A później przykro im bardzo, jak usłyszą od syna, że go "wkurwia to jebane życie" - a to co, myśleliście, że będzie was po rękach całować za zesłanie na ten syf dookoła? A potem synuś trafia na bezrobocie po doktoratach dwóch, a wy spać nie możecie, bo "co to za świat chujowy, co dla synusia pracy stworzyć nie może" - a to co, jak go niczym zwierzęta zakochane płodziliście na wersalce, gdzieś w stanie wojennym, to świat był piękny? A potem córka umiera w wieku 25 lat w wypadku samochodowym, a wy tego przeboleć nie możecie, jakbyście zdziwieni byli, że "po takich herosach jak wy, a śmiertelna się okazała" - a to co, nie wiedzieliście, że jej nędzny żywot skończy się w drewnianym pudełku? Woleliście umrzeć pierwsi, żeby się nie martwić jej śmiercią, a do tego czasu udawać przed sobą, że córunię śmierć ominie? Otóż nie. Chcieliście mieć, mamusiu i tatusiu, dziecko, więc je sobie zrobiliście - dziecka nikt o zdanie nie pytał. Ty chciałaś mieć kogoś do kochania. Ty chciałaś nadać sens swemu gówno wartemu życiu, a to czy dziecko twe odnajdzie się w świecie, na który je powołałaś, to cię nie obchodziło - będzie, co ma być. A co tam. Grunt, że przez 20 lat mogłaś pierdolić z innymi babami o swych córusiach i synusiach, tworząc z nimi jedną, wielką, absurdalną 7-miliardową rodzinę. No i zaspokoiłaś tę ślepą, zwierzęcą potrzebę macierzyństwa, co to ci mózg przesłaniała już od wieku młodzieńczego i na serduszku cieplutko robiła. Dżizys. Czekam na koniec świata, który nie nadejdzie, bo "za dobrze by było". I w tej chwili zapadła cisza w jednym z pokoików nory pani K. A po chwili pytanie:
- A czemu "za dobrze"?
powiedzaaaaa, środa, 19 grudnia 2012
コメント