Weekend minął niestandardowo - nie piłem w domu, a w plenerze. Tzn. w domu też piłem. W sobotę i dziś, ale tylko trochę. Niedziela, dzień święty trza święcić... więc gdy tak budowałem dziś w ogródku hacjendę na letnie solowe libacje, a potem siadłem na ławeczce i otworzyłem swojego ukochanego Grand Imperial Portera, miałem co najmniej 20 rzeczy do opisania, przekazania. Głównie o piwie. Że piwo nie jest dla barowych debili, do meczów, do imprez, do hałasu. Że piwo to szlachetny trunek i trzeba mu oddać cześć. Nie można go pić z butelki, tylko trzeba wlać go w szklankę, by jego barwą móc oko nacieszyć i w pełni docenić te miesiące leżakowania. I przed każdym łykiem wąchać, zaś po łyku doszukiwać się aromatu, smaków szukać... Potem miałem pisać list do szefa browaru Amber o współpracę. Że mogę promować jego markę na blogu, mogę zamieścić reklamę i pisać o nim co tydzień. Za skrzynkę miesięcznie... A potem wlazłem na kompa i czas przeszły dogonił teraźniejszy, tj. siedzę tu dalej, żałując - jak co tydzień - że już za parę godzin świat wróci z przepustki do obozu pracy/zagłady, tj. podejmie coponiedziałkowy trud zapierdalania... Co tam świat - ja podejmę! Składam sobie kondolencje. Mogło być tak pięknie. Świat mógł być nasz, jak to wciskali nam wszyscy dookoła. Banda skurwiałych kłamców.
powiedzaaaaa, niedziela, 20 maja 2012
Comments