Ileż to już człowiek obejrzał w życiu gniotów nagradzanych Oscarami bądź uznanych wszem i wobec za arcydzieła i klasyki kina. Ładne zdanie.
Taki "Artysta" - najlepszy film roku 2012, tylko nie wiem za co? Aa, wiadomo za co - za odwagę producentów, którzy w czasach filmów 3D byli skłonni wyłożyć kasę na film niemy, składając przy okazji hołd historii kina i podlizując się co starszym członkom szanownej akademii, którzy jeszcze takie kino pamiętają. Innego powodu nie widzę, bowiem fabuła "Artysty" jest tak cholernie przewidywalna, że odbiera jakąkolwiek przyjemność z oglądania. Jedynym momentem zaskoczenia w filmie jest scena bodaj snu (nie widziałem tego już z rok), gdy bohater filmu niemego odkładając szklankę nagle... słyszy... dźwięk stuknięcia szklanki o blat, a zaraz po nim całą resztę odgłosów... prócz swojego głosu. To niespodziewane wyjście z konwencji filmu niemego to jedyne 2 minuty warte obejrzenia. Reszta filmu jest po prostu nudna, zwroty akcji przewidywalne, a całość wtórna jak... powrót do kina niemego w XXI wieku. Nic nowego. Więc za co ten Oscar? O wiele ciekawszym filmem o tematyce końca kina niemego jest "Deszczowa piosenka", ale to tak a propos.
Ostatnio poświęciłem 2 godziny na (1 część, bo TV podzieliła film) "Wrota niebios" nominowany do Złotej Palmy. Ja bardziej przychylam się do jury Złotych Malin, którzy zasypali ten film nominacjami do głównych nagród, jedną nawet przyznając - dla najgorszego reżysera. Kurwa, jaki gniot! Oglądając go cały czas miałem skojarzenie z "Chłopami" Reymonta - dobry dokument o ówczesnym życiu, z całą masą detali, zwyczajów, obrzędów i poradników uprawy każdego zboża z osobna, jednak TAKIE TO KURWA NUDNE, ŻE IDZIE SIĘ POCHLASTAĆ! Wiejskie zabawy, tańce, leżenie kutasem do góry, gapienie się na niebo... a po 2 godzinach wciąż nie widać zawiązania akcji i widz czeka z nadzieją, że może zaraz się coś w końcu wydarzy, bo to przecież niemożliwe, żeby kompletnie nic się nie działo, do chuja, no! Nie skomentuje już cedzonych i nudnych dialogów oraz faktu, że 44-letni wówczas Kris Kristofferson z ryjem starym od zmarch i czarnym od zarostu zagrał 20-letniego studenta. Żeby tam chociaż jakaś dupa dobra grała, żeby człowiek mógł oko zawiesić, uwagę odwrócić... Ileż to się kiepskich filmów obejrzało tylko dlatego, że aktorka była ładna.
Wczoraj obejrzałem "Aleję gówniarzy". Boże jedyny, jaka tandeta. Nie wiem czy to w ogóle komentować, bo jak to mówią "it's too easy". O tym filmie było swego czasu w Łodzi głośno - chyba dlatego, że ostatnim filmem kręconym w tym mieście slumsów była, nie wiem, "Ziemia obiecana"? Niejaki Marcin Szczepański, natchniony textami CKOD, ewidentnie chciał nakręcić film pokoleniowy - o młodych, wykształconych, uwięzionych w życiu bez sensu i w mieście bez perspektyw. Kurwa, film w teorii skrojony dla mnie i powinienem go kochać. W praktyce wygląda to jednak tak, że fabuły nie ma żadnej (to w sumie nie problem), dialogi są sztuczne do bólu, postaci nieautetyczne, a aktorzy grają jak amatorzy (wszyscy, kurwa). Poza tym co to za pomysł, by z głównego bohatera (stereotypowy pizdowaty polonista z bólem istnienia) zrobić nagle jednego z "Szybkich i wściekłych"? Co, scenarzysta przeczytał w gazecie, że gdzieś w Łodzi ścigają się furami, to dawaj do filmu - dopełni nam to obrazu pokolenia? Rola Mecwaldowskiego to chyba był jakiś inside joke - parodia Brada Pitta z "12 małp", nie? No i jeszcze ten Marcin Brzozowski... Jak można kogoś z takim ryjem obsadzić w głównej roli. Są twarze, które zachęcają do aktu przemocy i Marcin B. taką właśnie twarz posiada. Straszny, straszny, straszny kurwa gniot. Aż mnie wkurwia, że ktoś taki jak Marcin Szczepański dostał szansę zaistnienia. Jedyne, co w tym filmie bym schwalił, to ulice Łodzi, przedstawione takimi, jakimi są - brudne, odrapane, zażydowane i zatagowane ŁKSami/ Widzewami, pełne dresiarzy i żuli wystających z każdej bramy. Aż miło było oglądać. To jedyna autentyczna rzecz w tym filmie. Tego nie zobaczycie w "Komisarzu Alexie".
"Zagadka Kaspara Hausera" W. Herzoga. Puszczono mi go na studiach w ramach zajęć. Krytycy zachwyceni. "Ingmar Bergman powiedział kiedyś, że należy do jednych z najważniejszych, jakie obejrzał w życiu". Dla mnie to film edukacyjny, przeznaczony do puszczania w przedszkolach, zawierający szczegółową instrukcję poprawnego chodzenia, mówienia, jedzenia, picia, srania, siadania, mycia zębów, itd. Uwielbiam filmy, w których coś, co można by pokazać w minutowej sekwencji ujęć (np. naukę wszystkich powyższych) i iść dalej, reżyser rozciąga do 2 godzin, jakby czerpał radość z takiego maltretowania widza oczywistościami.
"Ostatnie dni" Gusa Van Santa. Nie wiem jak reżyser takich filmów jak "Obywatel Milik", "Buntownik z wyboru" czy "Szukając siebie" (choć ostatnim razem uznałem go już za nieco banalny) może stworzyć takie gówno. Ano, może - jeśli się bierze za pisanie scenariusza. Już "Słoń" był nieco nudny z tą powolną, usypiającą i pozbawioną dialogów konstrukcją filmu (typową dla, tzw. ambitnych filmów, heh), jednak "Ostatnie dni" to chyba jeden z najgorszych filmów jakie w życiu widziałem. Podchodziłem do niego 2 razy i chyba nigdy nie dotrwałem do końca. Ten film to zlepek wielu kilkuminutowych scen, jak nasz bohater akurat leży na podłodze albo gapi się w ścianę. Nagle podnosi się i człowiek ma nadzieję, że może teraz strzeli sobie w łeb i będzie można iść spać, bo przecież puszczają tego gniota o 1 w nocy, a jutro do roboty... a tu nic - usiadł na kanapie i gapi się na swoje stopy...
Słynne "Dziecko Rosemary". Klasyk. Boże jak ja się na nim wynudziłem te 10 czy 15 lat temu. 2 godziny i 16 minut picia jakichś kogli-mogli przyrządzonych przez dziadów z drzwi obok. Ale spoko, nie jestem obiektywny - ja po prostu nie lubię horrorów. Kiedyś poświęcę temu osobny wpis.
Na szczęście oprócz gniotów czy staroci trafiam też na dobre i jeszcze nieobejrzane przeze mnie (co łatwym nie jest) filmy. Tylko czemu TVP puszcza swoje "premiery" o godz. 23, a o 20. wrzuca te same non stop odgrzewane kotlety typu "Taxi"? Nie potrafię pojąć tej logiki. Bo ludzie lubią oglądać to, co znają? Przecież nie mają wyjścia. Nie rozumiem tego. I tak, chcąc obejrzeć coś w TV, zmuszony jestem siedzieć przed telewizorem do godz. 1 w nocy, a potem spać 5 godzin i zrywać się do roboty. Muszą wrócić do starej szkoły i nagrywać filmy. Jeszcze video naprawię.
No i co, wpis chujowy, ale nie po to go pisałem, żeby go teraz wyrzucić do kosza.
powiedzaaaaa, sobota, 01 listopada 2014
Commentaires