Z dniem 16 marca praca moja uległa zmianie. Według moich informacji jedna z osób pracujących na rozdzielni w Łodzi została zakażona koronawirusem, toteż cały WER zamknięto, a to poskutkowało brakiem dostawy korespondencji - do doręczenia pozostało zatem wyłącznie to, co zdążyło dojść na mój urząd w weekend bądź zostało nadane bezpośrednio u nas. Wdrożone zostały również nadzwyczajne procedury. Od dziś do odwołania listonosz może doręczać wyłącznie przekazy pieniężne, paczki oraz zwykłe listy natomiast zakazuje mu się doręczania listów poleconych, gdyż - i tu uwaga - wymusza to na doręczycielu bliski kontakt z adresatem i możliwość zakażenia. Rozumni czytelnicy już pojęli skalę bezsensu tego polecenia? Według jego logiki doręczenie drugiemu człowiekowi listu poleconego naraża obie strony na zakażenie, ale doręczenie mu paczki czy emerytury najwyraźniej nie, choć w obu przypadkach dochodzi do kontaktu listonosza z adresatem. 16 marca to dzień bez wypłat emerytur, co najwyżej sporadycznych "zwrotów z podatku", więc dodawszy do nich kilka paczek i garstkę listów zwykłych roboty miałem dziś na 2 godziny, w trakcie których miałem całkiem bliski kontakt (poniżej dwóch metrów) z ok. 12 osobami. Inna, wprowadzona dziś, nadzwyczajna procedura dotyczy sposobu zbierania podpisów. Otóż klienci proszeni są o podpisywanie odbioru przekazów pieniężnych własnym długopisem zaś paczek nie podpisują wcale ze względu na przymus użycia długopisu elektronicznego posiadanego przez listonosza. Wymóg dość niewygodny, bo, np. dzwonię dzwonkiem, kobieta idzie 100-150 metrów od domu do furtki, po czym słyszy ode mnie "proszę przynieść swój długopis" i wraca się do domu, by po chwili po raz trzeci przemierzyć te 100-150 metrów. Czy którykolwiek z listonoszy stosuje ten przepis? Wątpię, nie mówiąc już o jego sensie albowiem same pieniądze również mogą być nośnikiem wirusa. To wszystko jednak szczegół jeśli dochodzi do tradycyjnej sytuacji, gdy pieniądze wypłacam u kogoś w kuchni, a mnie i adresatkę dzieli raptem metr stołu, nad którym opluwamy siebie nawzajem, co zresztą dziś uczyniłem (mówię o wejściu do kuchni, a nie opluwaniu), bo jak tu wyciągnąć na zewnątrz 80-letnią kobietę, która ledwo co chodzi? Podsumowując, według mnie póki listonosz krąży po ludziach, zarówno on jak i jego klienci są zagrożeniem dla siebie nawzajem, a wprowadzone rozwiązania niczego nie rozwiązują, bo do kontaktu tak czy inaczej dochodzi i będzie dochodzić zaś dla samego listonosza największym zagrożeniem jest wg mnie sam budynek poczty, w którym codziennie ramię w ramię spotyka, pracuje i rozmawia ze sobą blisko 50 listonoszy pozbawionych wszelkich masek, itp. Dla przykładu odległość między mną a dwoma kolegami zajmującymi biurka obok wynosi 0,5 metra. Siedzimy tak obok siebie ponad godzinę dziennie, a nie jak ma to miejsce w rejonie, kilka chwil. Aha, środki dezynfekcyjne dla pracowników poczty miały dotrzeć dzisiaj... ale nie dotarły.
Z plusów obecnej sytuacji wymienić muszę kojący spokój, jaki panuje w rejonie, jakby żywcem wyjęty z filmów "Jestem legendą". Ulice są puste, ruchu samochodów niemal brak, na podwórkach i chodnikach ludzi nie ma, więc nawet psy leżą w budach, bo brak im obiektów do świrowania. Cisza. Szkoda, że nie jestem listonoszem w Rzymie czy Paryżu. Podróżowanie po tych miastach w samotności, w pojedynkę byłoby magiczne i niezapomniane. Jakoś zawsze marzyłem o tym, by choć na chwile świat zamarł, życie w miastach ustało, a ulice opustoszały. Pisałem o tym parę lat temu i nagle to się dzieje. Lubię takie momenty pustki i głuchej ciszy, które normalnie, w zdrowych czasach spotkać można tylko wczesnym rankiem bądź w środku nocy. No, póki co ciekawie jest.
powiedzaaaaa, poniedziałek, 16 marca 2020r.
Comments