Pomyślałem sobie, że matury idą (czy już przeszły?), więc może napisze byle co, walnę tytuł "Matury" i dostanę 1000 wejść, a wśród tego tysiąca znajdzie się redaktor naczelny jakiegoś CKM'a czy Playboya (niby jakim cudem?) i tak mu się spodoba moje pieprzenie, że da mi 1500 na rękę za felietony do jego pisma, ale niestety - pojawiłeś się tylko ty. Skoro już jesteś, to nie wiem, usiądź czy posiądź... kogoś...
Teraz przerywnik fabularny:
Jadę autem i mijam zgraję nastolatków w odświętnych ciuchach. Chciałbym zatrzymać się i powiedzieć im, żeby się nie martwili, bo ich przyszłość nie ma nic wspólnego z wykształceniem, ale raz, że mi się spieszy, a dwa, że oni nie zasługują na kontakt z mym jestestwem. Nie zasługują, bo ja oczywiście maturzystów poznałem od Ciemnej strony Mocy, tj. strony kryminalnej, że tak pikantnie powiem. Rok temu bowiem, a był to marzec, będąc bezrobotnym, napisałem 6 matur z języka polskiego, inkasując po 100 zł od każdej. Tylko 6. W roku obecnym matur spłodziłem zaledwie 3, bo jestem obrzydliwie bogaty i nie mam czasu na przepisywanie streszczeń. No i skoro już się sobą pochwaliłem, to pozostaje mi tylko obrazić innych, ale to już od nowego akapitu.
Ja rozumiem, że można mieć problem w kwestiach humanistycznych, bo raz że ich dotknąć się nie da, a dwa że przydają się wyłącznie w teleturniejach. Fajnie jednak byłoby, gdyby ludzie z takowym problemem byli w stanie zrekompensować światu swój debilizm w jakiejś innej dziedzinie - byli geniuszami matematycznymi czy coś... Tak jednak zapewne nie jest, bo jak ktoś dzwoni do mnie w sprawie matury i nie wie jaki ma temat, to nie może być geniuszem. Geniuszem nie może być ktoś, kto w dobie Internetu i setek streszczeń czy opracowań nie potrafi przez pół roku sklecić 4 stron bełkotu o motywie winy i kary w literaturze czy innym gównie, które przecież sam sobie wybrał. Nie może być geniuszem. Tyle, że do tego nie trzeba być geniuszem.
Tymczasem w laboratorium...
Biorę więc taki temat, spisuję odpowiednie zdania z opracowań "Makbeta", "Dziadów II: Ostatnie starcie", "Boskiej komedii" i ze dwóch innych, łącze je bzdetnymi przerywnikami, dodaje wstęp, że motyw winy i kary za nią towarzyszy literaturze od zasrania dziejów, że od mitologii i Pisma Św. i łojejajeja nie wiesz panie kiedy jeszcze, a całość podsumowuję pisząc po raz drugi to samo, tylko od dupy strony. Do tego dodaję bibliografię z książek znalezionych na Allegro, a wstępom wymyślam fikcyjne numery stron, bo i tak ich nikt nie będzie sprawdzał. Na koniec piszę, tzw. plan prezentacji, na którym maturzystom zależy bardziej niż na samej maturze. Traktują go jak mapę przez dżunglę i jedyne wybawienie w dolinie śmierci, co jest dość zabawne. Heh, heh - o, tak zabawne. Zabawne, bo tam nic nie ma - kolejna fałszywa mapa skarbów.
Później umawiam się z takim cieciem po odbiór pracy, a on się spóźnia, za co w porządnym kraju powinien zostać rozstrzelany. Przychodzi wreszcie i jest głowę wyższy ode mnie, waży z 80 kg i chyba jest już po dwóch rozwodach - nic dziwnego, że nie miał czasu maturę pisać. - Ma pan wydać?
Ach, ta przyszłość narodu polskiego. Ach, ten kwiat młodzieży. Cóż, może za parę lat, jak już moi maturzyści pokończą studia... załatwią mi jakąś robotę na magazynie w swojej firmie. Przez wzgląd na dawne czasy.
powiedzaaaaa, piątek, 11 maja 2012
コメント