top of page
  • powiedzaaaaa

Na planecie Ziemia

Piątek. Budzę się o 7, a tam es od takiego, co dzień wcześniej zaproponował mi robotę po 30-minutach rozmowy przez telefon. - Panie (jakoś nie chcę ujawniać imienia), o której odebrać Pana z dworca w Katowicach? No to piszę mu, że przepraszam i żeby nie czekał, bo zrezygnowałem z jego oferty. To on się pyta czemu, bo bardzo mu to komplikuje sytuacje, gdyż wybrał moją kandydaturę rezygnując z innej osoby i dodaje, że koszty podróży zostaną mi zwrócone. Ja się akurat goliłem, to mu nie odpisywałem. W końcu skończyłem, usiadłem na klopie, piszę esa - dzwoni. Odrzuciłem. Piszę dalej - dzwoni. Odrzuciłem. Ślę mu esa, ze nie sądziłem, że mu tak zjebę życie i że przyjąłem inną ofertę, bo wczoraj dzwonili, itd. W tej samej chwili on puścił mi kolejnego esa z, heh, taką treścią: - Panie ..., rozumiem Pana obawy wynikające z nietypowego i szybkiego procesu rekrutacji. Jeśli tylko to jest przeszkodą, proszę przyjechać samochodem - otrzyma Pan zwrot kosztów podróży i przekona się co do zatrudnienia. (Tak jakby możliwy był przejazd z Łodzi do Katowic w 2,5 godziny). Po chwili widać przeczytał mojego esa i napisał, że szkoda, iż nie powiedziałem mu wczoraj o konkurencyjnej ofercie. No. Wyszło na to, że zjebałem życie dwóm osobom - jemu i temu drugiemu bezrobotnemu, który pewnie pojechałby do tych Katowic. Spoko, ten drugi se pewnie wytłumaczy to jakimś wersetem z Księgi Rodzaju czy coś. Tak się zaczął dzień.

Pojechałem do Łodzi, na pocztę po skierowanie - bo lepiej zarabiać 600 zł na pół etatu jako listonosz niż 2 x więcej jako agent ubezpieczeniowy czy coś w podobie - ja to nazywam syndromem Willa (Huntinga - przyp.). Dali mi skierowanie na badania do WOMP. Gdzie ten szpital? Gdzieś niedaleko, żeby było sensownie i wygodnie? Nie - na końcu Łodzi, ul. Aleksandrowska, pod samym Aleksandrowem niemal. Jak się okazało to osiedle Teofilów, czyli to od OSTR'a. Miałem do wyboru albo 88 minut jazdy tramwajem nr jakiś tam albo godzinę innymi dwoma. Wybrałem drugie. Bita godzina jazdy. Jeszcze nigdy kurwa podróż miejską komunikacją w obrębie jednego miasta nie zajęła mi godziny - wychodzi małomiasteczkowość. Zajechałem. wyszło, że będę miał badania okulistyczne, poziom cukru we krwi, EKG i psychotesty, które zrobią mi od razu. Było po 12, a ja bez śniadania. Znowu 100 pytań typu: "czy widok cierpienia innych sprawia ci przyjemność?" Nieeeee, co ty... A w głowie scena, jak moja roczna bratanica przyjebała głową w dom, że aż się przesunał i jak się zacząłem z tego śmiać. Albo jak mama se zajebała bramą w kostkę, że aż do kości doszło i jak wyłem ze śmiechu na widok jej łez, hehe. Niepokojące trochę. Ogólnie kupa głupich pytań, które wymagają od człowieka jednoznacznych odpowiedzi TAK/NIE w sytuacji, gdy np. masz wartościować swoje odczucia. Paranoja. "Czy bardzo lubisz...?" Nie, trochę lubię. Czyli Tak czy Nie?

Później dali mi z 50 testów z obrazkami jak na IQ. U know, te takie kółeczka, kwadraciki, itp. Pierwszy raz w życiu rozwiązałem nawet te bardziej pojebane, których na ogół w ogóle nie mogłem zrozumieć. Tylko co z tego, skoro oni ich nawet nie sprawdzili? H chcieli mi czas zająć albo obserwowali moje reakcje zza takie szyby pod sufitem. Potem była rozmowa z jakimś ewidentnym gejem-psychologiem. Powiem tyle: nie zapuszczaj nigdy bródki jeśli jesteś blondynem - blond zarost wygląda jak sierść. Kolejne głupie pytania typu: - Czy korzystał Pan kiedyś z poradni psychiatrycznej bądź psychologicznej? Heh, ja? Niiigdy. Po co zadawać kurwa takie pytania? Przecież nikt im nie powie: "Tak, przez 7 lat miałem problemy z agresją, ale przeszedłem kurs panowania nad sobą i od tamtej pory nie tłukę już swojej żony z byle powodu". No i dalej: - Mieszka pan z rodzicami, tak? - Tak. - I jak się Panu układają relacje z nimi? - W porządku. - Mhm. Do czego w ogóle prowadzi taka rozmowa? - Wie Pan, tata nie żyje, a mama jest spoko, choć dość często wyzywa mnie od nieudaczników. Jak na to reaguję? Z reguły piję... Nieee, sam! Kompletna strata czasu.

Później miałem test z lampkami, że trzeba włączać odpowiednie przyciski. Od lat słuchałem o tym teście z ust starych kierowców. Test z lampkami, test z lampkami, lampki i lampki. No i tyle - już należę do wielkiej rodziny kierowców po teście z lampkami. Przekażę tę wiedzę dalszym pokoleniom. Albo i nie. Dalej test na szybkość reakcji, że zapalają ci się lampki (tak, znowu) i masz wciskać przycisk - brakowało tylko banana w nagrodę na koniec. Normy tej szybkości są h bardzo niskie, bo ja: 1. była godz. 13, ja bez śniadania, we łbie mi się już trochę kręciło, ręce drgały, 2. zapomniałem w ogóle, że to o szybkość biega i se wciskałem raczej na luzaku, a i tak wyszło dobrze. Dalej dają 3 pręty. 1 po środku stoi nieruchomo, zaś dwa obok trzeba ustawić tak by były na równi z tym środkowym. Robi się to oczywiście z jakiejś tam odległości, za pomocą przycisków.

Dali mi wreszcie to oświadczenie, że mogę prowadzić pojazdy służbowe. Heh, w ogóle na chuj komu taki świstek? Przecież skoro mam prawo jazdy, to znaczy że mogę jeździć. Tym bardziej, że firma nie da mi swojego auta, że niby chcą się upewnić czy im go nie rozpierdolę - tylko będę działał swoim własnym. Kompletna strata czasu. W poniedziałek muszę tam znowu jechać robić resztę badań. Pierdolę, biorę żarcie w plecak. Wyszedłem stamtąd, polazłem do Lidla naprzeciwko po pączki. Podchodzę do kasy, a tam łódzki standard: kłótnia o złotówkę i chamstwo dwóch bab. A 40-letnia expedientka z dziarą na przedramieniu i widać, że bardziej thug niż ja. Dlatego też, gdy uśmiechnęła się do mnie, odwzajemniłem jej uśmiech, no bo co miałem do wyboru?

Idę kawałek, podchodzę do pasów, a tam łódzki standard 2: stara, siwa baba komentuje sygnalizację świetlną: - Tam kurwa zielone, a tu czerwone! Ilość chamstwa w Łodzi jest przeogromna. Same kurwa żule, chuje i inne menty. Włażę do tramwaju, a tam combos, tj. łódzki standard 3, 4 i 5: 18-letnia dziewuszka z dzieckiem w wózku; typowy Polak, czyli łysiejący, w wąsach, sandałach i czarnych skarpetkach; oraz coś na co jeszcze nie mam określenia, ale co nazwać h trzeba po prostu biedą - że jakiś tam dom ma, jakąś tam pracę ma, ale wygląda jak gówno - ubrane bidnie, na głowie jakieś długie, wypadające włosy, twarz chuda, zmarnowana, oczy zamknięte, żeby świata nie widzieć - kurwa, personifikacja miasta Łodzi - ile tego tam jest, to... (No disrespect). Aa, no i minąłem ze dwóch pedofilów - małe, grube, łysiejące, w okularach i się obleśnie patrzy na wszystko z cyckami poniżej 30-tki. Wróciłem tramwajem pod Central. Stoję, gadam przez telefon, z naprzeciwka idzie niezła dupka nawet (taka Cindy Hope trochę) i jeb! - macha mi ręką. WTF? Nie byłem pewien czy to do mnie, więc jedynie kiwnąłem niemrawo głową, coby uniknąć upokarzającego machania do kogoś, kto tak naprawdę nie macha do ciebie, tylko osoby za tobą. Niemrawość moja była na tyle niemrawa, że Cindy pewnie zapamięta to jako upokarzające machanie do kogoś, kto jej nie poznał, hehe. Punkt dla mnie. Myślę, myślę i myślę... Kurwa, to jednak było do mnie. Ona pracowała ze mną w jednym pokoju w ... na krótko przed moim odejściem. W ogóle ją wymazałem z pamięci.

Nadjechał BUS. Tak rozjebanym busem to jeszcze h nie jechałem. Pokrowce pomiętoszone, na tyłach rozłożony koc, wykładzina na suficie odstaje, a deska - koleś nie miał żadnych przycisków sprawnych. 3 pokrętła od ogrzewania rozjebane, że tylko jakieś dzyndzle wystają, zaś na reszcie jakieś metalowe blaszki zakrywające dziury w obudowie. Jakbym jechał przez Kenię jakąś. Brakowało tylko zwierząt hodowlanych upchniętych na tyłach, kur na półkach na bagaże i dzieci przyczepionych do zderzaków i dachu. Spojrzałem na kierowcę dla pewności: sandały i ciemne skarpetki. Czyli jednak Polska. Zaczął padać deszcz (coby dodać dramaturgii), szyba cała w kroplach - włączy te wycieraczki? Pewnie też rozjebane. Eee, jednak działają. W ogóle koleś jakiś niezrównoważony trochę - całą drogę coś tam se komentował pod nosem, ręką wymachiwał... Człowiek nigdy nie wie, czy wróci do domu.

Jedyne co mi przychodzi na myśl, to "Another day in paradise" Collinsa. Sam se włącz.


powiedzaaaaa, niedziela, 21 sierpnia 2011

7 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Listonosz w czasach zarazy #9

7 maja. Chyba powinienem już zostać odizolowany. Dziś się dowiedziałem, że osoby, u których w zeszłym tygodniu byłem z emeryturą już wówczas były objęte kwarantanną. O kwarantannie nic nie wiedziałem,

Listonosz w czasach wyborów korespondencyjnych

Minęło ponad półtora miesiąca od początku epidemii w Polsce, każdy zdążył się przyzwyczaić i codzienne doniesienia o liczbie nowych zakażeń witamy ziewnięciem. W połowie marca myślałem, że kwestią tyg

Z rejonu: Ludzie, którzy nie słyszeli o pandemii

Myślicie pewnie, że nie sposób nie wiedzieć nic o koronawirusie po ponad 4 miesiącach od nagłośnienia sprawy na całym świecie i ponad miesiącu trwania stanu epidemicznego w Polsce, kwarantannach, zaka

bottom of page