- Ma pan coś dla mnie?
Słyszę to z 15 razy dziennie. Bo każdy chuj musi się spytać, jakby nie mógł se później wyjąć ze skrzynki. Czy wy kurwa nie rozumiecie, że żeby rozwieźć listy dla 700 domów, to trzeba je sobie ułożyć jeden po drugim wg kolejności mijania ich, a wasze "ma pan coś dla mnie" wcale mi nie ułatwia roboty i nie oznacza "nie będzie pan już musiał do mnie wchodzić", a wręcz przeciwnie - utrudnia, bo specjalnie dla was, chuje, muszę dokopywać się do zupełnie innej paczki i wertować ją list za listem, ze 40 numerów, by w końcu powiedzieć "nie, nic nie ma". Jeśli będę potrzebował od was podpisu, to sam was zatrzymam. A jeśli nie, to WY-PIER-DA-LAĆ. Uwalta się na piździe i nie zawracajcie dupy. Pierdolę waszą gadkę szmatkę, waszą uprzejmość i was. Nie dziwcie się, jeśli któregoś dnia ktoś zostanie zamordowany przez listonosza, któremu nie chciało się już być uprzejmym.
- Coś do podpisu?
Nie, ja po prostu już tak mam, że lubię podjeżdżać pod cudze bramy, dzwonić do nich dzwonkiem i tak sobie stać na mrozie. Orzeźwiające.
- Do mnie ta paczka?
- A co to jest?
- Ile?
- Płacić trzeba?
Standard. Klasyk. Połowa z was, debile, zamawia paczki, a potem dziwi się, że przyszły. I myślicie, zastanawiacie się, oglądacie te paczki, wąchacie je, potrząsacie nimi, szukacie nazwy nadawcy i próbujecie ustalić, coście wy kurwa zamówili, materialiści pierdoleni. Bo przecież trzeba być pojebem, żeby co drugi dzień zamawiać paczkę, do tego stopnia, by potem nie wiedzieć, co w niej jest. (Nawiasem mówiąc: najwięcej zamawiają ciężarne baby, bo siedzi taka w domu i kombinuje z nudów, co tu będzie potrzebne bachorowi.) W końcu jakaś osamotniona szara komórka przypomina wam, że tydzień temu kupiliście sztuczną kupę na Allegro. A jeśli nie wy, to wasza żona, z waszego konta i w swej mądrości nie powiadomiła was o tym, bo skoro już się ze sobą nie rżniecie, to tym bardziej nie rozmawiacie. I jak już wiecie, że to do was, to zaczyna się szukanie pieniędzy, bo do głowy wam nie przyszło, żeby mieć je w domu naszykowane na odbiór przesyłki. Szukacie w portfelu, pod talerzami w kuchenej szafce, w pudełku po VHS z "Galimatiasem", aż w końcu dzwonicie do żony, by koniec końców powiedzieć "no niestety, nie mam kasy".
- A co oni chcą ode mnie?
Typowa reakcja na jakikolwiek list. Pytanie niby wypowiedziane pod nosem i do siebie, ale z taką ciekawością, jakbyście rzeczywiście oczekiwali ode mnie odpowiedzi. Skąd ja to mam kurwa wiedzieć? Czy ja pracuje w ZUSie, USie, UM, UG, Polbanku czy u komornika sądowego? Ja wiem jak macie na imię, kto jest waszą żoną i że kpi z was z byle okazji, że wasz syn siedział za napady na TIRy, córka studiuje medycynę na UŁ, a babka mieszka 2 ulice dalej, ale nie wiem kurwa czemu piszą do was z ZUSu. Jedyne, co wiem, to że polecony od Straży Miejskiej prawie zawsze oznacza mandat, bo przez kopertę prześwituje zdjęcie z widoczną rejestracją. "Mandacik", oznajmiam wam z niekrytą radością - payback, chuje.
- Swoim nazwiskiem?
Nie, może być Billa Clintona albo Ricka James'a (bitch!). Jesteś spokrewniona, mieszkasz pod jednym dachem, więc możesz to odebrać, a twój podpis to dowód (choć chujowy) odbioru, bo jeśli odbierzesz 1000 zł dla swojej matki i je przepijesz nim wróci do domu, a matka po tygodniu głodówki oskarży mnie o defraudację, to będę mógł pokazać jej twój pieprzony podpis i powiedzieć "niezłą sukę pani wychowała". Jeśli się podpiszesz nazwiskiem matki, to na rozpoznaniu matka powie, że to nie jej podpis i nikt inny, a właśnie ja będę musiał wyskoczyć z tysiaka.
PS. Mam taki pomysł, że TVP powinna zrobić program służący poprawie stosunków społecznych. W każdym z odcinków przedstawialiby problemy kolejnych grup zawodowych oraz uczulali w nich widzów na zachowania, których ci powinni się wystrzegać by nie paść ofiarą zirytowanego mechanika, lekarza czy listonosza. Taka świadomość ogółu mogłaby poprawić relacje międzyludzkie. Jeśli chodzi o listonosza - najlepiej z nim w ogóle nie rozmawiać, bo on spotka dziś jeszcze kilkadziesiąt albo kilkaset osób i od każdej z nich usłyszy to samo, co w waszym mniemaniu miało być zabawne, uprzejme czy whatever. Small talki są przereklamowane.
powiedzaaaaa, czwartek, 21 marca 2013
Commentaires