Za parę miechów stuknie mi 27 lat. I nieustannie, od nie wiem już lat ilu nie opuszcza mnie wrażenie, że marnuję życie. Niby mam teorię, że życia nie da się nie zmarnować, bo każdy człowiek (którego ambicje życiowe wykraczają poza rodzinę, domek i labradora) umiera niespełniony, niezadowolony i rozczarowany swymi "osiągnięciami" kilku dekad, ale potem rozglądam się dookoła i wydaje mi się, że z tego tłumu bydła można by wyłuskać kilku ludzi... szczęśliwych czy coś. Potem oglądam jakieś American Pie, patrzę na tę młodzież, na te najebki, szalone imprezy, kaski z puszkami po bokach, ten sex z dziwkami w sypialni rodziców... i mam wrażenie, że ja chyba na serio kurwa marnuję, a właściwie zmarnowałem już młodość. Bo u mnie było chyba jakoś szaro i byle jak, do tego stopnia, że człowiek dał sobie z tym spokój, zamknął się w pokoju i jedyne do czego jest jeszcze zdolny, to najebać się przed komputerem i zwalić konia w samotności. Niby człowiek coś pił, niby coś palił, niby w wieku 15 lat dostał od tego palpitacji serca, niby był tu i tam, niby kogoś obrzygał i sam został obrzygany, niby nawet koncerty jakieś śmieszne zagrał, ale to wszystko jakieś takie byle jakie i odległe się mi zdaje. Czy to dlatego, że u mnie nie było orgii nad jeziorem, tylko chlanie w bramie pod klubem wódy z mety po 5 zł za flaszkę? Czy to dlatego, że ja w pociąganiu dziewczyn za warkocze zawsze widziałem coś głupiego? Nie wiem - kilku rzeczy się domyślam. I wraca mi na myśl ta moja teoria, że życia nie da się nie zmarnować, a życiowe spełnienie to jedynie stan ducha, nie lista osiągnięć do skreślania, jak zabójstwo członków Plutonu Śmiercionośnych Żmij. Bo niejeden medalista olimpijski skończył nieszczęśliwy w rynsztoku, a niejeden żul umarł zadowolony z siebie, choć nigdy niczego nie osiągnął. Tak sobie mówię, a czas leci dalej i choć słowa "już nigdy nie będzie naście" padły zaledwie kilka lat temu w męskiej szatni uniwerku, to oto za kilka miechów stuknie 27. A 27 to już przecież 30. A 30 to już przecież żadna młodość. I wcale nie o utraconą młodość tu idzie ani sentymentalne wspomnienia dawnych dziejów, bo i wzdychać chyba nie ma do czego - o życie chodzi. I o to, że je marnuję od 27 lat. Tu koło się zamyka. Tu na myśl przychodzi mi cytat z Henry'ego Davida Thoreau, jakoby mężczyzna (czy człowiek ogółem) wiódł swe życie w cichej desperacji. I ta cicha desperacja to poczucie klęski z niespełnionych ambicji i marzeń. Bo kto z was został piłkarzem? Kto jest gwiazdą muzyki? Nikt? Przecież kurwa całe pokolenie grało w piłkę na trzepaku... Może gdybym został którymś z powyższych, to nie pisałbym teraz tych bzdur. Ano, jebać to - właśnie wydałem pół pensji na wymianę amortyzatorów, a za 3 godziny biorę kolejną pigułę na półpaśca. No to żeśmy świat podbili...
powiedzaaaaa, wtorek, 07 sierpnia 2012
Comments