Długo był spokój w pracy, ale czas iść na małą wojenkę z przełożoną.
Sprawa wygląda tak, że od jakichś co najmniej 2 miesięcy naczelnik poczty obrała sobie za cel, by wszyscy jej pracownicy wykorzystali tegoroczny urlop do końca... tegoż roku, choć Kodeks Pracy jasno określa, że urlop za, np. rok 2019, pracownik ma prawo wybrać do końca września 2020 roku. Kodeks Pracy również jasno opisuje wyjątki i odstępstwa od tego przepisu, które głównie mają miejsce w przypadku złożenia przez pracownika wypowiedzenia z pracy bądź w przypadku zbliżającego się upływu terminu, w którym ów urlop może pracownik wykorzystać. Na moim urzędzie jednak prawo i Kodeks Pracy nie obowiązują - naczelnik własnoręcznie rozpisuje każdemu pracownikowi urlop, wpisuje literki "W" jak "wolne" w listę obecności i tak, listonosz przychodzi sobie do pracy, składa podpis na owej liście i dostrzega, że w przyszłym tygodniu ma 4-dniowy urlop. Postanowione wbrew jego woli. Co robi pracownik? Pracownik idzie do szefowej i jasno deklaruje, że nie potrzebuje w tej chwili ani w tym roku już więcej urlopu i chce pracować jak na przodownika pracy przystało. Szefowa mówi wtedy, że "urlopy muszą zejść do końca roku". Pracownik pyta wówczas, a co jeśli wybiorę ten urlop, a za tydzień coś mi wypadnie i będę potrzebował 2 dni wolnego? W odpowiedzi słyszy "wtedy będziemy myśleć". Tak, najwyżej się złamie kodeks po raz kolejny, dając pracownikowi dni z... noworocznego urlopu... w starym roku.
Do tej pory na mym urzędzie liczącym sobie ponad 60 pracowników, znalazł się tylko jeden człowiek, który oponował przed pójściem na urlop nieco dłużej niż reszta, ale na groźbę "niedopuszczenia do pracy" (niby z jakiego powodu?) w razie stawienia się na poczcie w dniu narzuconego mu urlopu... ustąpił.
I tak oto, zostałem ja. Póki co, bezczelnie zmazałem z listy obecności wyznaczone mi przez naczelnik dni wolne, ale rozmowa nieuchronnie się zbliża. Ja zaś przygotowuję argumenty prawne. Wedle mojej wiedzy działania naczelniczki to zwykła samowola, nadużywanie władzy i łamanie praw tępych pracowników, co w razie potrzeby poprę stosownymi cytatami ze wspomnianego Kodeksu Pracy. Choć racja zdaje się być po mojej stronie, a potyczka do wygrania w kilku ruchach, to niestety wojnę przegram ja. A dlaczego?
Bo przełożony mój ma caaaaałą gamę sposobów, którymi może mi zatruć życie w odwecie za moją niesubordynację. Może mnie, np. pozbawić swojego rejonu, które wedle przepisów pocztowych wcale nie jest mi przypisany. Może również rzucać mnie po wszystkich, niemal 50 rejonach urzędu, codziennie, na okrągło i bez końca, bo tak mamy skonstruowane nasze umowy. Może wreszcie wysyłać mnie do pracy w urzędach całego powiatu, a więc innych miast i miejscowości, do których sam dojazd będzie dla mnie nieopłacalny i uciążliwy, bo tak mamy skonstruowane umowy, że jesteśmy do dyspozycji i łatania pocztowych dziur, gdzie tylko potrzeba. Może to i wiele więcej. A ja mogę się co najwyżej zwolnić, jeśli mi nie odpowiada.
Gra więc wydaję się niewarta świeczki, ale jestem w stanie się poświęcić dla tego momentu, gdy spojrzę na mych współpracowników z góry i oświadczę im, że nie idę na żaden urlop, a oni zwyczajnie w świecie nie mieli dość jaj i rozumu, by wywalczyć swoje. Na kolana, psy! Bezrozumne owieczki! Niewolnicy! Gdzie wasz duch walki? Gdzie honor? Złamali Was! Nie, nie zasługujecie na wielkie W, wy, wy... I tak dalej.
powiedzaaaaa, środa, 13 listopada 2019r.
Kommentare