Na dworcu w Łodzi udaję człowieka znudzonego podróżowaniem, choć przecież nawet w Łodzi nie byłem od 5 lat. Siedzę, chcąc ukryć swą niepewność zakładam nonszalancko nogę na nogę, lustruje wzrokiem zabezpieczenia przed gołębiami pod sufitem dworca, patrzę na rozstawienie świetlówek i co chwila spotykam się wzrokiem z jakimiś dziewuszkami stojącymi nieopodal. I tak się kurwa stykamy i stykamy i stykamy, aż mnie to zaczyna wkurwiać, więc zamiast podejść, zagadać, pośmiać się i zerżnąć je w kiblu (jakby to zrobili w filmach), patrzę się spojrzeniem a la Clint Eastwood jakbym wiedział, że "nic z tego nie będzie, punk", bo nie mam zamiaru podchodzić, gadać i śmiać się z kimkolwiek - co najwyżej rżnąć się, ale bez trzech pierwszych nie przejdzie, więc po chuj mi ślecie te spojrzenia?
Autokar to po dworcu kolejne obce miejsce, z którym trzeba się oswoić, zadomowić i przejść od stresującego spotkania z wszelkim obcym do spokoju tego, co już obsikane. Po paru minutach autokar staje się moim domem na następne kilka godzin i od tej pory już tylko cały świat poza nim jest obcy i straszny, choć nie za bardzo, bo mijamy go zbyt szybko, by mógł przestraszyć.
Przejeżdżając przez Wrocław, już przez szybę człowiek widzi, że to piękne miasto - rzeka, mosty, ozdobne kamienice, ciekawe nowoczesne budynki.
Przejeżdżając przez Łódź, już przez szybę człowiek widzi, że to tylko kupa bloków i skrzyżowań. Nie przyjeżdżajcie do Łodzi, bo nie ma po co.
Stojąc samotnie przed dworcem w Pradze, udaję Prażanina - że niby jestem u siebie i tak se po prostu stoję o 5 rano z walizką, a przechodzące obok Cygany powinny się wystrzegać mnie, a nie ja ich.
Reflexja ogólna:
W podróżach najgorsze są powroty. Zawsze trudno mi się wyrwać z domu, bo będąc natural born pizda wszystko co odbija od normalnego rytmu dnia jest w moim przypadku okupione stresem różnego kalibru i już nawet wyjazd do Łodzi powoduje niepewność. Jeśli jednak już wyjadę, to najchętniej objechałbym z pół Europy, byle nie wracać do domu. I nie chodzi o to, że poza domem jest pięknie i kolorowo, bo często jest byle jak i nudno. Chodzi o to, że w domu czeka mnie tylko moje życie, czyli zbiór tego wszystkiego, co doskonale znam i czego mam po dziurki w nosie: rutyna, obowiązki, cieknące krany do uszczelnienia, itp. Jak łatwo pojąć, z życia swego zbyt zadowolony nie jestem i odczuwam to dobitniej zawsze po powrotach, bo oto przed chwilą wiodłem inne życie, prostsze, "kupić, wywalić" i co najważniejsze - wiodłem je gdzie indziej, w lepszym miejscu, ładniejszym, a nie w pierdolonych Pabianicach, gdzie wydarzyć może się jedynie podwyżka cen za bilety autobusowe i gdzie nie ma kompletnie żadnych atrakcji, nawet wzrokowych.
Pewnie każdy tak ma. W końcu wakacje mają być odskocznią od życia, co dowodzi jedynie tego, że życie z zasady jest nudne i chujowe.
powiedzaaaaa, piątek, 08 sierpnia 2014
Comments