top of page
  • powiedzaaaaa

Romeo, go and fuck yourself


Ludzie nasłuchali się kawałków w stylu "Everybody needs somebody", naczytali "Romea i Julii", naoglądali filmów z Meg Ryan i dali sobie wmówić, że brakuje im miłości, że muszą znaleźć jakąś drugą połówkę i to nada im zbędnym życiom sensu, szczęście da, jakby para cycków stanowiła odpowiedź na odwieczne dylematy człowieka - możecie cytować. Ja każdego dnia dziękuję samemu sobie, że jestem sam. Że się z nikim nie związałem. Że dupy nie mam, znaczy się. Że nie muszę jeździć do niej po robocie przez pół miasta, żeby zażyłość naszą podtrzymywać i że nie muszę witać się w drzwiach z jej rodzicami. Że nie muszę spotykać jej znajomych, gadać z nimi, pić z nimi i w ogóle... z nimi. Że nie muszę chodzić na urodziny do jej siostry i gadać z jej obcymi mi kuzynami, ciotkami i resztą tego ludzkiego bydła. Że nie zwraca mi uwagi, żebym już więcej nie pił. Że nie muszę przestawać pić, by szacunek jej tym oddać. Że nie muszę pamiętać o jej urodzinach i myśleć, co jej kupić. Że nie muszę ją pytać, czy też chce herbatę. Że nie muszę łazić z nią za rękę czy pod rękę po mieście, jak debile jacyś. Że nie muszę jej w drzwiach przepuszczać, jakby szczególnej troski wymagała. Że nie muszę czytać jej SMSów typu "tęsknię za tobą" albo "chciałabym już być z tobą w domciu". Że nie muszę oglądać jej pedalskich opisów GG w stylu "I TYLKO CIEBIE :*" albo "Mam ciebie i wszystko staje się lepsze". Że nie muszę znosić jej dąsów i fochów o byle co. Że nie muszę być członkiem tych żenujących kłótni, po których jedna ze stron wychodzi, a potem druga idzie za nią, by się nawzajem przepraszać, a potem znowu kłócić i znowu godzić i tak w kółko jak pojeby z seriali. Że nie muszę wkurwiać się na widok jej nieudolności, gdy nie potrafi beze mnie nic zrobić, choćby słoik odkręcić, plecy umyć, 10 kg cukru podnieść. Że nie widzę jak zaczytuje się w kretyńskich poradnikach damsko-męskich czy przegląda katalog Oriflame'u w poszukiwaniu nowego kremu, by się nim potem w kółko nawilżać jakby pordzewiała była. Że nie muszę wkurwiać się słysząc od niej, że gotowanie obiadów jest sprowadzaniem jej do roli służącej czy kury domowej. Że nie muszę się później na niej odgrywać, wysyłając ją z autem do mechanika czy każąc kran naprawiać. Że nie muszę jeść tych jej padlin, bo przecież która z dzisiejszych kobiet gotować potrafi... Że nie muszę dusić w sobie wkurwienia, jak mi zarysuje błotnik. Że nie muszę się z nią bzykać z ciągłym migdaleniem i lizaniem się, jakby dymanie bez macanek, gry wstępnej i flirtu miało zrobić z niej dziwkę. Że zaglądając w jej zakładki nie znajdę tam bloga, na którym opisuje każde moje choćby pierdnięcie - bo kobiety piszą blogi niemal wyłącznie o facetach i miłości do nich.

Nie muszę. I bardzo się z tego cieszę. Ona zresztą też. A teraz fuck off. I wybuch w tle.



powiedzaaaaa, niedziela, 22 kwietnia 2012

2 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

O Niebie.

No więc wierzysz w Boga, ta? Więc w Raj i Niebo też wierzysz, ta? No to które z nich czeka cię po śmierci? Raj czy Niebo? Czy wpierw Niebo, a potem Raj, jak już wyroki zapadną? Ja się nie orientuję, d

Fiut na czole

W swej nieskończonej mądrości zdarza mi się dość często dumać nad sprawą takową: co by było gdyby mężczyzna miał genitalia umiejscowione na czole, a nie między nogami? Tak, to zaiste ważkie zagadnieni

The X-Files, odcinek 11. Ostatni

"Ano, spotkałem dziś w tramwaju Remka. W sumie niezręczna sytuacja, bo kontakt urwał nam się po IV roku i od tamtej pory nic - ani słowa. Rozszedł się z tamtą, do której tak wzdychał, tulił ją, ściska

bottom of page