Cały dzień w garażu. Wpierw wyjęliśmy fotel pasażera z mojego rzyncha, rozcięliśmy wykładzinę, wyjęliśmy przemokniętą gąbkę i zabraliśmy się za dziurę w podłodze wielkości stopy Freda Flinstona. Dziureśmy docięli równo i obczyścili, docięliśmy do niej blachy i... sobie jej nie przyspawaliśmy, bo zwykłą spawarką nie da rady - musi być migomat. Jak to kurwa możliwe, że podłogę robią z tak cienkiej blachy - przecie jakby wpakować tam pięciu schabów po 120 kilo, to by wpadli w dziurę w asfalcie. W sumie czego tu się dziwić, od początku wiadome było, że skończy się najgorszą i najdroższą opcją, czyli wizytą u blacharza, bo - chórem wszyscy! - ZA ŁATWO BY BYŁO! Cóż, położylymy gumę, nakryli wykładziną i w poniedziałek (abo kiedy indziej) zrobię "patrz pan na te jopę i zrób pan z tym co". Wzięlimy się zatem za ogranicznik w drzwiach, bo podczas ostatniej wichury, tak mi drzwiami wiatr pierdolnął, że ogranicznik pękł. Udało się pospawać - jakoś będzie. Dalej wzięlimy się za bobbera brata. Jak pieprzeni Yeezy i Hov tnący Maybacha w "Otisie" (gówniany klip i kawałek), pocięlimy sobie trochę Jawę, pomierzyli, poplanowali, zębatkami się pobawili i w sumie tyle. Bestia zaczyna nabierać kształtów. Przyszedł czas rozstania i picia, więc wlazłem w swój stuningowany i odchudzony dla lepszych osiągów (bo z dziurą w podłodze i bez siedzenia) wóz i pojechałem po browary do PiPy. W PiPie jak i w życiu i świecie ogólnie - coraz większa bryndza, toteż zdołałem wyrwać jedynie ostatniego Grand Imperiala, 2 Witnickie i 4 Irish Beery, także bez rewelacji. Poza tym stresa już łapię, bo bardzo możliwe, że przyjdzie mi zmieniać robotę, a ja nienawidzę wszelkich zmian, bo boję się życia, świata i ludzi. No i ich nienawidzę, choć to pewnie wynika z tego pierwszego. Nie wiem na chuj ten cały wpis.
powiedzaaaaa, sobota, 02 lutego 2013
Comments