"Pracuję na Poczcie 22 lata i z robotą w niej było różnie - było kiepsko, była bryndza, ale to co jest teraz, to jest tragedia".
Byłem na 3-dniowym szkoleniu. A właściwie to 3 razy na 8-godzinnym. Podróż pociągiem odbyłem zatem aż sześciokrotnie. Kanar sprawdzał mnie razy 3, a ćpun prosił o kasę tylko raz. O, to ja: http://www.youtube.com/watch?v=IJ2kvZpJ_BU Szkolenie. W budynku Poczty Polskiej, na jego szóstym piętrze, zaraz przy Kaliskim. 3 dni wśród tych samych osób, w tym samym pokoju, z tym samym widokiem z okna. Trochę jak w filmach: "Ława przysięgłych" czy "Dwunastu". Stół, herbata, kawa, paluszki, krakersy, ciastka, ja i bodaj czternastu innych listonoszy, ze stażem od 5 miesięcy po 22 lata, coby dialogi były lepsze. W tym jedna kobieta jako ewentualny wątek miłosny. Do tego 4 trenerów: jeden z fiutem - reszta z macicami i zazdrością o członka. Trener-mężczyzna, koleś od Banku Pocztowego, niby obrotny, niby pewny siebie, niby cwaniak - pewnie podbiłby Wall Street, gdyby nie stary, postrzępiony krawat i garnitur sprzed kilku sezonów. I cel szkolenia - wykłady. Kilkadziesiąt godzin wpajania ludziom bezużytecznych teorii i procedur, które w praktyce nie znajdują zastosowania. Bo co z tego, że znam prawa i obowiązki pracodawcy skoro nie znam ani jednego, który owych obowiązków by przestrzegał? I co z tego, że musi zapewnić odzież roboczą, skoro w praktyce nikt ze zgromadzonych takowej nie posiada? I jakim cudem ta wieśniacka kurtka pocztowa może kosztować aż 1600 zł, skoro nie wygląda nawet na 500 zł? I kto zarabia na tym przekręcie minimum 1100 zł od każdej kurtki? I co z tego, że graniczna wartość przekazu, jaki mogę wziąć w rejon to 3900 zł, skoro zasiłek pogrzebowy wynosi 4000 zł i nie dalej jak tydzień temu takowy wypłaciłem. I jaki sens tego przepisu skoro zamiast 4000 mogę przecież wziąć 2 x 2000 zł. I co z tego, że...
"Życzę wam pracy w normalnej firmie i w normalnych czasach, a jeśli już koniecznie na Poczcie, to żeby ktoś tam na górze pierdolnął się w końcu w łeb" - życzył trener. I mnóstwo tego typu gorzkich zdań, szukania przyczyn, szukania winnych, szukania zemsty.
I w tym wszystkim ja, ze wzrokiem utkwionym beznamiętnie w panoramę Łodzi, 26 lat na karku, u progu życia właściwie, a za oknem nic, dla czego warto żyć - i nic, za co warto umrzeć. A mimo to, najchętniej otworzyć okno i wyskoczyć. Parędziesiąt metrów w dół i koniec pływania po uszy w gównie.
powiedzaaaaa, sobota, 18 lutego 2012
Comentarios