O in vitro też nie pisałem, bo w sumie sam nie wiem, co o tym sądzić. Dokonawszy rekonesansu duszy mej w celu poznania siebie, tj. po przeanalizowaniu wszelkich za i przeciw oraz wziąwszy pod uwagę wszelkie emocje jakie towarzyszyły mi każdemu z osobna, wyszło na to, że... dalej nie wiem, co o tym sądzić. Wiem jednak, że gardzę tymi, którzy sięgają po in vitro. Jest to jakiś postęp na drodze ku oświeceniu!
Czemu nie wiem, co sądzić o in vitro? Przeprowadziłem nieudolną symulację dialogu sokratejskiego:
- Jeśli masz wadę wzroku, to ją leczysz, czyż nie?
- No. - ten elokwentny to ja.
- Jeśli masz rozjebaną zastawkę serca, to wstawiają ci sztuczną i godzisz się na to, czyż nie?
- No.
- Jeśli twoje serce jest do wyrzucenia, to wszczepiają ci cudze i godzisz się na to, czyż nie?
- No.
- Czyż nie jest to poważne ingerowanie w twoje ciało?
- No.
- Czemu nie miałbyś ingerować w zapłodnienie?
Ciężkie pytanie. W sumie: czemu nie? Mógłbym nosić w sobie serce jakiegoś pedofila, który akurat się rozjebał na motorze, a in vitro to odpada? W sumie czemu nie? Tylko czemu coś się we mnie buntuje na myśl o ręcznym grzebaniu w komórkach, po czym umieszczaniu ich z powrotem w człowieku. Jakoś, na przekór logice wydaje mi się to przegięciem i zbyt wielką manipulacją. Być może moja nieśmiała, ale jednak niechęć do in vitro, to efekt jakichś nieuświadomionych skojarzeń, echo filmów SF z dzieciństwa o klonowaniu czy historiach a' la Frankenstein - nie jestem w stanie tego stwierdzić. Logika vs serce = 1:1
Czemu gardzę tymi, co tego? Posłużę się przykładem:
Rzecz miała miejsce podczas dzisiejszego wydania Faktów i licznych komentarzy do wypowiedzi Dziwisza, który ocenił metodę in vitro, tak jak to ją kościół ocenia od zawsze. Wypowiedzi dalszych udzielały oczywiście (posłużę się metaforą) 4-letnie dziewczynki, które chciałyby mieć swoje własne i niepowtarzalne lalki, jednak nie mogą ich mieć, dlatego teraz czują się gorsze od reszty dziewczynek z piaskownicy, które swoje niepowtarzalne lalki mają.
Powodem mej niechęci do w/w jest fakt, iż przygarnięcie porzuconych lalek, którymi piaskownice są wręcz usiane kompletnie nie wchodzi w grę w przypadku wspomnianych "4-latek" czyli dorosłych rozgoryczonych bab, którym jak widać miłości starczy wyłącznie dla biologicznie swoich dzieci.
Kończąc kolorowanie i mówiąc już wprost o zupełnie swoich odczuciach: in vitro wydaje mi się być z lekka żenującym aktem desperacji i przesadnej walki, o coś czego w ogóle nie rozumiem. Nie rozumiem skąd u ludzi ten obłąkany pęd do potomstwa i czemu ludziom tak bardzo zależy na dziecku powstałym z ich DNA, krwi z krwi, kości z kości? Skąd ten obłęd co do pozostawienia na Ziemi cząstki siebie czy przedłużenia swych genów? Skąd ta chora potrzeba stworzenia kogoś na swoje podobieństwo? Skąd te boskie zapędy? To niby naturalne, ale mi nieznane. Nie rozumiem tego. Tyle, że ja nie rozumiem swoich czasów i tak jak denerwuje mnie 10 różnych serków waniliowych na jednej sklepowej półce, tak denerwuje mnie 10 sposobów na poczęcie dziecka, jakby wszystko nie mogło być prostsze. Mam nieco dość XXI wieku i chętnie wróciłbym do dżungli, którym to wyznaniem doszczętnie niszczę w oczach czytelnika i tak znikomy autorytet. Ano, chciałbym jedynie nieco normalności... i czasów, w których choćby kwestia metody poczęcia jest jasna, prosta, oczywista i niezmienna od miliardów lat (nawiązanie do wpisu "Coś o oparciach"). Czasów, gdy albo miałeś zdrowe jaja albo nie i albo umiałaś rodzić dzieci albo nie umiałaś; gdy albo rodziłeś się zdrowy i przeżywałeś albo rodziłeś się z defektem i wkrótce po porodzie selekcja naturalna robiła swoje, zostawiając na polu życia wyłącznie dobrze przystosowanych. Rozwój cywilizacji i ten pierdolony humanitaryzm doprowadziły do litowania się nad każdym robakiem oraz walki o każde życie, jakby było ono światu niezbędne - świat miałby się świetnie beze mnie, to oczywiste. Najmniejszy gatunek owada na wyginięciu objęty ochroną i dofinansowany kupą kasy, jakby ekosystem planety miał ulec zmianie, bo jakaś pierdolona mucha nie umie się przystosować do XXI wieku. W świecie ludzi jest identycznie. Wystarczy włączyć TV i poczekać na reklamy wszelkich fundacji.
Niezły wpis, a zakończenia nie ma. Powinna być jakaś anegdotka moralnego niepokoju, jakiś żarcik, jakieś pytanko... To ja zostanę przy nowoczesnym wyrażaniu swych dylematów twórczych.
powiedzaaaaa, poniedziałek, 08 września 2014
Comments