Wiecie jak zostać kimś nazywanym wszem i wobec legendą? Trzeba wydać 3 płyty, z czego dwie chujowe, po czym wyskoczyć z okna. Bo to przecież norma, że idolami zostają ćpuny, kryminaliści, samobójcy, a najczęściej wszystko razem.
Zejdę na taki w sumie gówniarski temat, bo irytuje mnie to robienie z Magika legendy. Zwrot "robienie legendy" dobrze oddaje to, co się dzieje z ludźmi po ich życiu. To bowiem pozostali na ziemi ludzie dorabiają ideologie, nadmuchują balony i podnoszą pewne rzeczy do wyższej rangi. Jak te szczeble z drabiny Jakubowej, choć nie tego Jakuba. Jak te wszystkie kultowe filmy, które każdy ma w dupie, bo nigdzie kultowymi nie były. Z Magikiem jest podobnie. Nagle bowiem (choć wcale tam nagle) dowiaduję się z trailera "Jesteś Bogiem" o "narodzinach legendy". W sumie racja - ten film zrodzi, stworzy legendę. Bo ja żadnej nie odczuwam, a przynajmniej w moim odczuciu - słowo "legenda" jest zbyt wielkie w stosunku do Pana Piotrusia, Piotrusia Pana. Dla mnie bowiem Magik był gwiazdką jednego, góra dwóch sezonów... Bo przecież "W 63 minuty..." była kiepską płytą, a "Księgi Tajemniczej..." nie da się nawet słuchać, może poza "+ i -", skądinąd Magika. Oczywiście nie ilość decyduje o byciu legendą, ale jak dla mnie, Magik był, jest i będzie tylko jednym z wielu. Ale wiecie - USA mają Paca, Biggiego, Big L'a, Big Punishera i paru innych, to my też sobie zróbmy. Niech będzie Magik. Co prawda, po drodze umarło jeszcze paru innych - Bolec, Onil... Ale oni mieli o jednego hita za mało.
W Teleexpresie zaś powiedzieli dzisiaj, że Paktofonika była "głosem pokolenia", co mnie całkiem rozbawiło. Szumne słowa, bo na "legendę" i "głos pokolenia" przyjdzie do kin więcej osób niż na film o... jednym z wielu, z biografią równie łzawą co połowy Polski. By ktoś zasłużył na to skądinąd głupie miano głosu pokolenia, powinien on mówić o sytuacji i problemach tegoż pokolenia. Baczyński był głosem pokolenia Kolumbów, na przykład. Mówiąc wprost - artysta taki powinien mówić o tym, "what's going on" jak Marvin Gaye w 71 czy choćby Nas, który w takim "One Love" w ciągu 3 zwrotek nakreślił ludziom z całego świata codzienność w Queens. Paktofonika nie nakreśliła, bo Paktofonika miała inne podejście do muzyki niż taki Nas. Nas trzymał się chodnika, Paktofonika była "kilkanaście cm ponad" nim, bardziej kierując się w stronę sztuki dla sztuki, bo w końcu jak ktoś nawija texty typu: "Gdyby wrony nie krakały/ Gdyby kozy nie skakały/ Gdyby tak psy nie gryzły/ Koty nie drapały/ A komary nie wkurwiały..." to trudno nazwać to głosem pokolenia. Jasne, że można w tych wersach dopatrywać się głębszego znaczenia, ale - na litość boską - nawet w mojej kupie można. Jasne również, że nie każdy ich kawałek był rymem dla rymów i przewagą formy nad treścią, ale chyba tylko ucho przyzwyczajone do Maryli Rodowicz nazwałoby je głosem pokolenia, że się powtórzę. Już prędzej Molestę można by nim nazwać, choćby za hasła typu HWDP (pod którym się nie podpisuję), które rozeszły się, jakby nie było, po całym pokoleniu. I murze. I szalecie miejskim. I znaku drogowym. I przystanku autobusowym.
I ten wpis wcale nie jest przeciwko Panu Piotrusiowi - on przecież w tym całym zamieszaniu najmniej winny.
powiedzaaaaa, wtorek, 18 września 2012
Comments