top of page
  • powiedzaaaaa

Wyznania listonosza, part 1


Nie piszę za wiele. Przykro mi, ale wcale nie jest mi przykro z tego powodu, a to pierwsze "przykro" to tylko ironia. Nie piszę za wiele, bo nie mam kiedy, a nawet jeśli mam to nie chce mi się. Wstaję za 10 siódma i witam dzień "kurwą" i "ja pierdolę" [bez "w imię Ojca i Syna i Ducha Św."] niczym Adaś Miauczyński w "Dniu świra". Wstaję i rozpoczynam sztafetę przymusu. Wpierw muszę zmyć z siebie oznaki gnicia, żeby nikt nie zauważył istoty życia czyli umierania. Stawiam klocka bądź nie. Liczby podetrzeń nie liczę, bo nie mam nerwicy natręctw. Jeszcze. Kupy często mi się nawet nie chce, ale lubie se usiąść i pogapić za okno na obeschłą jarzębinę. To coś jak modlitwa przed walką, jak spowiedź przed bitwą. Piję herbatę. Nie jem, bo śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Czaisz sarkazm? Włączam na chwilę TV i mówię "rozbieraj się" do pań prowadzących poranne wiadomości na TVP Info albo tych gównianych "Kaw czy Herbat". A "ona nie słucha". Czasem włączę kompa i puknę, ale rzadko, bo nie lubię tak na prędce. Gdy jednak już to robię, to można porównać to do porannego trzepania kapucyna przez Kevina Spacey w "American Beauty" - podobny stan ducha, podobne odczucia. Różnią nas tylko realia, bo mnie nie stać na hj pod bieżącą wodą. W chwili wytrysku miałbym przed oczami somalijskie dzieci i śmierć z pragnienia. Wychodzę, idę do auta, jadę i czekam aż mi pęknie linka od sprzęgła - mechanik dał pół roku życia, ale zachowywał się dość autystycznie, więc mu nie ufam. Z rana nie słucham muzyki. Jadę, wjeżdżam w Miodową. Jej dziury powodują efekt low-ridera, a zawieszenie skrzypi jak stara wersalka. Pod budową wiaduktu i obwodnicy stoję jakieś 5 minut, więc wyłączam silnik, żeby wachy nie tracić. - Budowa. Polska się buduje - myślę. Zwykle zdejmuję wtedy czapkę, bo ogrzewanie w aucie zaczyna być odczuwalne - ogrzewanie to jedyna rzecz, która działa bez zarzutu w moim samochodzie. Jadę, dojeżdżam do przejazdu kolejowego i wkurwiam się na kierowcę przede mną, który musi stanąć przed samymi torami, by spojrzeć w lewo i prawo, jak bezpieczeństwo i pamięć o Kuligu nakazuje. Przecież już z kilometra widać, że nic nie jedzie do chuja! Trochę płynności ruchu! Hamuję zatem, by mu w dupę nie wjechać, choć należy mu się głęboka penetracja. Kontrolka od hamulców już mi się nie zapala - h coś stykało tylko i kontrolka wariowała. Jestem w pracy, żartujemy sobie i jest nawet fajnie, póki nie poznam statystyk. Ponad 100 poleconych, z 15 priorytetów, 30 emerytur, 6 paczek i 5 gazet - zwykłych listów dziś już nawet nie ruszam, bo musiałbym to wozić do 20-stej, a przecież muszę jeszcze "chwytać dzień". W trakcie przychodzi na pocztę cieć jakiś i pyta się, czy przyszedł już do niego rachunek z Cyfry +. I niby specjalnie dla niego mam na prędce przejrzeć kilkaset nierozdzielonych jeszcze listów. - Nie ma nic, spierdalaj! Układam, układam, przerzucam, układam i liczę kasę. 30 tyś. złotych. Macam te setki, te pięćdziesiątki, te dwudziestki i dychy i myślę, że to równowartość jakichś 2 lat mojej pracy i że powinienem poczekać na dzień, w którym dostanę 50 tysi, wziąć tę kasę, ojebać z niej jeszcze pozostałych listonoszy i udać się w stronę łódzkiego lotniska. Kupić pierwszy wolny bilet do byle czego i uciekać. Byle jak najdalej od Polski. Na Karaiby, zmienić nazwisko jak to w filmach robią, wynająć mały pokoik, zatrudnić się na czarno do sprzątania plaży po pijanych Niemcach i żyć szczęśliwie. Skromnie, ale w raju, w cieple, przy oceanie, przy plaży, wśród napalonych wczasowiczek szukających przygodnego sexu. Potem patrzę na zegarek, już po 10, więc trza się uwijać i ruszać w rejon. Na początku do takiej co skargę złożyła, że jej listy w pręty od bramy wkładam. - Proszę pani, nie jestem pani pieskiem, żeby doręczać pani listy do rąk własnych. Po to wymyślono skrzynki, żeby nie trzeba było łazić po podwórkach, schodach i dochodzić do drzwi wejściowych z byle gazetką Makro. Skoro takowej skrzynki pani nie posiada, to dostaję pani listy w płot - powiem jej przy najbliższej okazji. Sensownie, prawda? Jeśli jednak myślicie, że takie argumenty są w stanie przekonać kobietę, to jesteście w poważnym błędzie. Pierwsza zasada życia w społeczeństwie głosi, że 95% ludzi to bydło niezasługujące na tlen. Zwykłe bezrozumne mięso armatnie w razie wojny i tania siła robocza na wypadek wszelki. Olewam, jadę dalej. A dalej mamy najostrzejszego psa ze wszystkich - wielkie, białe i włochate (jak opis Yeti). Tak wściekłe, że wali łbem w furtkę i gryzie jej pręty. Czekam na dzień, gdy nikogo z właścicieli nie będzie w domu - wyjmę wtedy gaz pieprzowy i pierdolnę mu prosto w nos. Jego piski będą melodią dla moich uszu. Zatańczę walczyka jak Hannibal Lecter w białym fartuszku. Cofam i skręcam w lewo, a tam mamy ok. 30-letnią panią mgr inż. Politechniki Łódzkiej, której jednak na pewnym etapie życia zaszwankowała psychika i dziś żyje ona z matką i psem w domu pozbawionym prądu i ogrzewania. Furtkę otwierają tylko raz w miesiącu, w dniu wypłaty emerytury dla matki. Kwitek oglądają bardzo, bardzo wnikliwie, szukając ewentualnych fałszerstw i zagrożeń. - Masz, zobacz, czy wszystko w porządku - matka oddaje córce. W powietrzu czuć spisek. Matka podpisuje, ja szukam kasy. Córka chodzi za moimi plecami i bacznie obserwuje. Kiedyś nie wpuszczały listonoszy. Ba! Odmawiały nawet przyjęcia kasy, ale na skutek interwencji opieki społecznej, jakimś cudem przekonano je do odbierania należnych im pieniędzy. Uciekam, bo stoimy w kuchni, gdzie nie brak tępych noży. Mijam pana G., który każdego dnia snuje się z wnuczką po ulicy. - Panie, jej już tego tlenu starczy na pół wieku. Dejże jej spokój. Pod 6-tką za to mieszkają debile, którzy skrzynkę pocztową zamontowali od wewnętrznej strony podwórka, na murze, przy którym z reguły stoi pies. Za taką głupotę dostają listy w płot. Dalej salon samochodowy i młode panie sekretarki, które chciałaby się ze mną pobawić, ale ja się z brzydkimi ludźmi nie bawię, zresztą nie mam czasu - jeszcze 7 wsi przede mną. Psy szczekają - listonosz jedzie. Koło 3-ki zaczepia mnie kobita i mówi, że gdybym kiedyś miał do niej polecony, a jej by nie było, to żebym pojechał pod 7-kę, bo tam jej babcia mieszka, to odbierze. "Nie ma problemu" - jak to ujęła. Otóż jest problem, ale nie dla pani, tylko dla mnie, bo jeżdżenie z jednym listem w dwa miejsca oznacza 2 x więcej pracy dla mnie. No ale grunt, żeby pani nie musiała jechać na pocztę, prawda? Ludzie są wygodni. Oj, są. Pod 4-rką mamy starszą panią, która zamontowała na ścianie domu kieszonkę, w którą mam rzekomo wkładać jej "Przyjaciółkę". Jako że dom jej znajduje się w odosobnieniu, w uliczce na uboczu i raptem 100 metrów od skrzynek grupowych - wkładam jej to, pożal się Boże, czasopismo do skrzynki. Kobita jest starsza, ale zdrowa - dojdzie. W końcu od czego są te skrzynki? W ogóle, "Przyjaciółka" - "wzruszające" historie miłosne, tysiąc porad zdrowotnych, sto zabiegów upiększających i 20 przepisów kulinarnych. Ech, szkoda słów. Jedźmy dalej, jak najdalej i najszybciej.     



powiedzaaaaa, niedziela, 20 listopada 2011

34 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Listonosz w czasach zarazy #9

7 maja. Chyba powinienem już zostać odizolowany. Dziś się dowiedziałem, że osoby, u których w zeszłym tygodniu byłem z emeryturą już wówczas były objęte kwarantanną. O kwarantannie nic nie wiedziałem,

Listonosz w czasach wyborów korespondencyjnych

Minęło ponad półtora miesiąca od początku epidemii w Polsce, każdy zdążył się przyzwyczaić i codzienne doniesienia o liczbie nowych zakażeń witamy ziewnięciem. W połowie marca myślałem, że kwestią tyg

Z rejonu: Ludzie, którzy nie słyszeli o pandemii

Myślicie pewnie, że nie sposób nie wiedzieć nic o koronawirusie po ponad 4 miesiącach od nagłośnienia sprawy na całym świecie i ponad miesiącu trwania stanu epidemicznego w Polsce, kwarantannach, zaka

bottom of page