top of page
powiedzaaaaa

X, ciąg dalszy sagi 3

Zaktualizowano: 31 paź 2020


Dzień po wysłaniu mejla do "związkowca", siedzę sobie w pracy, układam listy. Wchodzi koleżanka i mówi, żebym podszedł do telefonu - "dyrektorka chce z tobą rozmawiać".

Pani dyrektor zaprosiła mnie do siebie do Łodzi na rozmowę, mówiąc, że siedzi w pracy nawet do 17. - Ja kończę pracę 16:30, 17, także nie wyrobię się. - To ja przyjadę, bo mam po drodze.

Przyjechała. Nie była władcza w stylu "nie podoba się, to jest 20 na twoje miejsce". Była wyrozumiała w stylu "rozumiem pana reakcję i punkt widzenia", "nie mam żalu o angażowanie w to związków" i "proszę zrozumieć, że...". Cytowała fragmenty moich listów.

Dyrektor przemawiająca w ten sposób sprawiła, iż poczułem, że moja reakcja była przesadna i niepotrzebna, bo od początku roku podejmowane są kroki w celu rozwiązania naszej sytuacji, i nawet etat dla mnie był już przewidziany, wręcz leżał już na biurku, a w razie czego z każdym problemem można się przecież zwrócić do niej, a nie do związków - ona wysłucha, wyjaśni, odpowie na pytania. Słowem - zachowałem się jak małe dziecko.

Wywołanie we mnie takiego odczucia było oczywiście celem pani dyrektor. W chwili, gdy zdałem sobie z tego celu sprawę, nie dałem wiary swoim uczuciom. Nie, żebym od razu się na nią rzucił z mordą, ale starałem się zachować wciąż postawę roszczeniową, rządającą wyjaśnień i działań, nie zapewnień.

Padła fajna wymiana zdań: - Chcę, by pan wiedział, że przewodniczący związków zawodowych nie miał nic wspólnego z przyznaniem panu pełnego etatu. - Słyszę, ale nie wierzę. Z mojej perspektywy to wygląda tak, że 3 lata nie mogłem się doprosić etatu, a nagle miesiąc po liście do Solidarności, dostaję cały etat. I już słyszę, że od jutra będzie nowy pracownik na stałe i jeszcze jeden kolejny, byśmy mogli urlopy wybrać.

Tak upłynęły nam 2 godziny.

Pojechałem do domu, kolega został na poczcie i... nasłuchał się od naszej naczelniczki dąsów, stękania, nawet szlochów (ta głupia istota ma nerwowość dziecka i o wszystko płacze), o tym, jak to za jej plecami coś knuję, itd. A ja tylko miałem dość i miałem na celu poprawę jakości naszej pracy.

Nazajutrz oczywiście dała mi ona odczuć, również słownie, jaki to ze mnie niewdzięczny pracownik.

Głupi człowiek... W zasadzie pół człowieka. Zabiłbym ją z zimną krwią, bez wyrzutów sumienia. Ludzki śmieć, na dwóch nogach. Nie, żebym nawet czuł do niej jakąś nienawiść - traktuję ją jak zbytecznego robaka, którego rozdeptujesz beznamiętnie, mimochodem, bo się pęta pod butami. Wyjmujesz z irytacji spluwę i strzelasz, nie myśląc o tym, że pozbawiasz życia istotę ludzką, a jedynie myśląc o tym, by strzelić zza filara, by rozprysk krwi nie ubrudził ci kurtki, bo wiesz, jakie to wkurwiające spierać mózg z tkanin sztucznych. Strzelasz, wycierasz chusteczką lufę i mówisz "no jaaa, kapnęło na buta... jak pech, to pech...", po czym patrzysz za okno, że słońce wychodzi i myślisz "ładny dzień się robi, może by po lesie pochodzić"?

Strasznie mi się już nie chce pracować na Poczcie. Zbyt wiele się wydarzyło. Zbyt wiele konfliktów, sporów, zamieszań, wymagań, utrudnień, udziwnień, kombinacji, nerwów.

Mam w głowie mnóstwo zmarłych ludzi, sznurów oplecionych wokół szyi, ludzi zwisających z brzóz.

To ostatnie jest po to, by nikt nie wiedział, o co chodzi. I nie ma filmu.



powiedzaaaaa, sobota, 14 marca 2015

5 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Listonosz w czasach zarazy #9

7 maja. Chyba powinienem już zostać odizolowany. Dziś się dowiedziałem, że osoby, u których w zeszłym tygodniu byłem z emeryturą już...

댓글


bottom of page