Mam w rejonie takich trochę Karguli, tj. "przesiedleńców zza Buga", jak to się mówi. Nie o ich pochodzeniu jednak chciałem napomknąć. Mógłbym nimi rozpocząć cały cykl o największych brudasach i bałaganiarzach w rejonie. W sumie dziwne, że nigdy tego nie zrobiłem - po prostu nie chce mi się jeszcze w domu wałkować tych wszystkich przypadków. Siedzę w tym już tyle lat, że przechodzę obojętnie obok syfu. Do rzeczy. Przedstawmy to w formie fabuły:
Wchodzę na podwórko z emeryturą do gospodarza. Syf totalny, aż im ośrodek pomocy społecznej nawet pomoc przysłał do uporania się z tym syfem. Póki nie spuszczą tam napalmu, efektów raczej wielkich nie będzie. Podwórko zasyfione wszystkim co popadnie - jakieś stare zlewozmywaki, piece, miski, deski, po bokach chaszcze, krzaki, gałęzie wchodzące na podwórko zbyt daleko, rozwalające się szopy, komórki, no i domostwo okazałe. Do tego te wszechobecne koty zajebane, wiecznie wyjadające coś z brudnych misek, rozstawionych po całym podwórku. Za tym wszystkim stoi stodoła, do której żona wysyła męża na okres letni, gdyż nie może wówczas znieść jego smrodu. Po prostu w lecie gospodarz poci się więcej niż zwykle, nie myje prawie wcale, do tego pije sporo, wzbogacając swe feromony nutką alkoholu. Można by pomyśleć, że gospodyni czyściejsza od męża. Heh, ano, myślcie sobie. Mnie wystarczy jej zarost na twarzy do oceny sytuacji. - Do stodoły - informuje mnie pani "pomocna". Idę więc wydeptaną ścieżką do drewnianej budowli z charakterystycznym dla wszystkich polskich stodół napisem: "PALENIE ZABRONIONE". Rzucam wzrokiem na jej dach z dziurą wielkości samolotu i na myśl przychodzą mi wszelkie horrory o opuszczonych domach na uboczach lasów. Podchodzę, pukam... i rozśmiesza mnie groteskowość sytuacji - pukam do stodoły, heh. - Proszę - słyszę zza rozjebanych wrót. Teraz napięcie wzrasta, jak przy otwarciu wszelkich drzwi. Oto wejście do zamkniętego jeszcze przed chwilą, zupełnie innego świata. Nie, to istne królestwo pana M. Wydeptana ścieżka prowadzi mój wzrok wprost do krzesła, na którym wsparty o laskę siedzi pan M - niczym król na tronie, wsparty o swą buławę. Dookoła niego ścisk. Siano, siano i siano, wiaderka, sterta brudnych szmat usypana we wzgórze oraz mnóstwo kapsli od piwa, setki. Na lewo uklepane siano, zapewne łóżko. Nad nim ogromna dziura w dachu i zwisająca do wewnątrz resztka papy. Pan M. musi mieć romantyczne noce - leży sobie wpatrzony w gwiazdy, astronom. Najlepsza jest jednak ta ścieżka prowadząca wprost do krzesła. Ścieżka, z której nie można odbić nigdzie w bok, bo pobocza są już kompletnie zastawione. Ścieżka do krzesła, po prostu.
Ano, i w sumie nie ma o czym opowiadać. Po prostu syf, jakich wiele. 2 wsie dalej pewni bracia mieszkają z krowami za ścianą. Wejście w zasadzie mają wspólne, tylko oni idą w prawo, a krowy w lewo. Za pierwszym razem pukałem do krów z poleconym, heh. Wszyscy srają na dworze - w końcu łatwo odróżnić gówno ludzkie od krowiego. Ta, na dodatek jeden z panów jeździł swego czasu do znanej i wciąż czynnej tirówki przy trasie. A miałem już do niej iść...
powiedzaaaaa, wtorek, 04 listopada 2014
Comentarios